George Benson, bo o nim mowa, był cudownym dzieckiem muzyki jazz czy R&B. Przyszedł na świat w Pittsburghu 22 marca 1943 roku i swoją przygodę muzyczną zaczął bardzo wcześnie. W wieku 7 lat rozpoczął naukę gry na ukulele, a jego rozwój muzyczny nastąpił tak szybko, że rok później grał już na gitarze w nocnym klubie, który wkrótce zamknięto, ponieważ funkcjonował nielegalnie. Szybko, bo w 1952, zaczął nagrywać w studiu. Efektem prac były pierwsze single pod szyldem Little Georgie: She Makes Me Mad i It Should Have Been Me.
Benson, mając 21 lat, nagrał pierwszy album zrealizowany pod własnym nazwiskiem (był on zatytułowany The New Boss Guitar). W sesji wspomogli go doświadczeni i rozpoznawalni już muzycy jazzowi tacy, jak Jack McDuff, Red Holloway czy Ronnie Boykins. Powiedzieć, że Benson był niezwykle płodnym artystą, to jak nic nie powiedzieć. Przez pierwsze 10 lat zawodowej kariery wydawał on co roku kolejne albumy (a w 1976 roku wypuścił na rynek aż trzy krążki!). Oczywiście oprócz autorskiego materiału nagrywał także własne wersje różnych standardów jazzowych oraz utworów innych artystów takich, jak Bobby Womback, Leon Russell i Miles Davis.
Wersja piosenki This Masquarade Russell w wykonaniu Bensona przyniosła artyście w 1976 roku wygraną nagrodę Grammy w kategorii „nagranie roku”. Nic dziwnego, że utwór stał się wielkim przebojem. To zaowocowały m.in. współpracą ze Stevie Wonderem przy kompozycji Another Star z jego kultowej płyty Songs in the Key of Life. Bensonowi zaproponowano także zarejestrowanie utworu The Greatest Love of All do filmu biograficznego o Muhammadzie Ali zatytułowanego The Greatest. I mimo, że jego autorami był duet kompozytorsko-tekściarski Michael Masser/Linda Creed, to kunszt i talent Bensona sprawił, że całość odniosła sukces.
Dotychczasowe płyty bohatera niniejszego tekstu były utrzymane w stylistyce jazzowej z elementami muzyki soul, R&B oraz funku. Jak wspomniałem we wstępie, w latach siedemdziesiąte XX wieku mieliśmy do czynienia z wybuchem rewolucji spod znaku disco. W tym czasie Quincy Jones, muzyk i producent, postanowił zaangażować się w stworzenie własnej wytwórni Qwest. Potrzebne było mu uznane nazwisko w branży i tak skrzyżowały się jego drogi z George’m, który odchodził powoli od jazzu. W pierwszej chwili odrzucił propozycję. Jones jednak nie odpuszczał. I w końcu mu powiedział: George, oddaj się w moje ręce. Wiem o tobie więcej niż ty sam.
W pierwszej chwili urażony gitarzysta zamierzał wycofać się ze współpracy, postanowił jednak zaryzykować. Zaintrygowany brzmieniem albumu Michaela Jacksona Off The Wall poprosił, by towarzyszyli mu Ci sami muzycy i kompozytorzy. Tak też się stało i w pracę nad Give Me The Night zaangażowani byli m.in. Greg Phillinganes, George Duke czy perkusista Paulinho Da Costa, którzy nagrywali z Królem Popu. Kluczowe było też zaproszenie do współpracy byłego klawiszowca discogrupy Heatwave, Roda Tempertona. On napisał kompozycję tytułową na Off The Wall oraz wielki przebój Rock With You. Wydawał się, więc naturalnym wyborem i do tej sesji nagraniowej.
Po miesiącu większość materiału była zarejestrowana, dlatego Benson zbierał się powoli do powrotu do domu. W pewnym momencie zatelefonował do niego Quincy z wiadomością, że jest jeszcze jeden utwór do zrealizowania. Stary, to dobra piosenka. To [nagrywanie] nie potrwa długo – przyznał Jones. Muzyk postanowił wrócić do studia i w ciągu jednego dnia udało się stworzyć kolejną kompozycję – Give Me The Night. Artysta dołożył od siebie charakterystyczną partię gitary, która początkowo była tylko w środkowej części całości. Jones usłyszawszy ją powiedział, że powinna być ona głównym elementem kompozycji. Dlatego też pojawiła się na samym początku. Głos Bensona był już jednak na tyle wyeksploatowany, że ciężko było mu właściwie śpiewać partie w Give Me The Night. Dlatego też, jak sam określił, była ona taka szalona i zmodulowana. Jones wykorzystał ją jednak i w finalnej wersji albumu.
Kto stoi, więc za tą tytułową kompozycją? Rod Temperton we własnej osobie. Patti Austin, która była odpowiedzialna za chórki na albumie, wspominała w jednym z wywiadów: Rod z Quincym chodzili do klubów muzycznych. Wszyscy myśleliśmy, że oni są playboyami, a oni przeprowadzali tam analizy tempa. Piosenka opowiada o kulturze klubowej, w którą się zanurzyli. Temperton nie był wybitnym muzykiem, miał za to niesamowity zmysł do tworzenia kompozycji w sposób właściwie naukowy. Rozkładał nuty na czynniki pierwsze, a jego przejścia, których nie był w stanie zagrać, były wyrafinowane. Aranż był właściwie gotowy od samego początku. Niewielkie poprawki naniósł Quincy Jones, a za genialne brzmienie z zastosowaniem nowoczesnych syntezatorów odpowiadał z kolei producent Bruce Swedien.
Mimo, że nikt z osób zaangażowanych w proces tworzenia Give Me The Night nie wspomina o nerwowej atmosferze nagrań, to jednak tajemnicą poliszynela był fakt, że George Benson potrzebował wielkiego przeboju. Z racji tego, że był już uznanym muzykiem jazzowym zdarzało się, że między nim a Quincym Jonesem dochodziło do utarczek słownych. Benson nie chciał również wykorzystywać niektórych rozwiązań proponowanych przez producenta. Osobą, która znakomicie sprawdziła się jako rozjemca w takich sytuacjach był… Rod Temperton, który posiadał specyficzne poczucie humoru. Przyglądał się wszystkiemu z boku, paląc papierosa za papierosem, aż w końcu przyszedł przebrany w strój tygrysa do studia i powiedział: No dobra, chodźmy!
Benson miewał również na pieńku z Tempertonem. Dlaczego? Gitarzysta był dandysem, który lubił elegancję, ale też szpan. Niejednokrotnie chwalił się w studiu zegarkiem marki Piget wartym 50 tys. dolarów. Temperton, skory do żartów i różnych gierek słownych, któregoś razu rzucił: Może i masz Pigeta za 50 kawałków, ale to ja mam je wszystkie i odsłonił rękaw, a na jego ręce pełno było budżetowych zegarków Timex. Tak rozładowywały się różne sytuacje towarzyszące nagrywaniu całego albumu Give Me The Night.