Hardcore punk słynie z bardzo krótkich piosenek, agresji i prostej produkcji. W latach osiemdziesiątych powstał nowy nurt w tym typie muzyki: post-hardcore. Slint ze swoją legendarną już płytą Spiderland zdefiniował cechy gatunkowe. Mamy do czynienia z taką samą emocjonalnością i surowością, ale to wszystko jest wyrażane, dzięki długim piosenkom, skomplikowanym aranżacjom i dźwiękiem o lepszej jakości. Wszystko to ma nowy album zespołu Flooding zatytułowany Silouette Machine.
Post-hardcore na początku jest dość trudny w odbiorze. Zespoły reprezentujące ten gatunek często bawią się z słuchaczem poprzez tworzenie rzeczy nieprzewidywalnych – zmiany tempa czy manipulowanie napięciem. Flooding idealnie wpasowuje się w te kanwę. Słuchając płyty pierwszy raz czułem się, jakby ktoś żonglował moimi emocjami. Weźmy na przykład otwierającą album piosenkę Run. To przecież istny muzyczny rollercoaster. Przez chwilę jesteśmy myleni delikatną i spokojną partią na gitarze, a potem przemienia się ona w ciężki, wbijający w podłogę riff. I tak kilka razy przez 5 minut trwania kawałka.
Silouette Machine to płyta bardzo emocjonalna. Wokalistka – Rose Brown – w tekstach wraca do czasów, gdy publikowała swoje pierwsze piosenki, które spotkały się z olbrzymią falą krytyki i hejtu. Słychać ten żal wyrażony screamem, jednym z lepszych, jakie kiedykolwiek słyszałem. Jest to więc album o tym, jaką drogę przeszła oraz jak sztuka ją ukształtowała. Mamy do czynienia z genialnym pstryczkiem w nos w kierunku ludzi, którzy w nią wątpili i teraz mogą tylko patrzeć, jak podbija underground. Oby w przyszłości też mainstream.
Wychwalałem wokalistkę, ale nie mogę nie wspomnieć o reszcie składu. Na basie gra Cole Billings, a za bębnami siedzi Zach Cunningham. Ta dwójka jest dla mnie doskonałym przykładem, jak powinna wyglądać dobra sekcja rytmiczna. Słychać, że chłopaki dobrze się rozumieją i są niesamowicie ze sobą zgrani.
Wspominałem wcześniej o Slint i ich kultowym Spiderland nie bez powodu. Doskonale słychać te wpływy na Silouette Machine. Muzycy Flooding w podobny sposób operują napięciem, budują je długo, tak by dać osiągnąć punkt kulminacyjny na końcu utworów. Można mieć nawet wrażenie, że niektóre piosenki są wręcz przedłużone. To świadczy o tym, jak dobrze odrobili zadanie domowe ucząc się grać post-hardcore. Na Spiderland mamy dokładnie to samo. Niektóre piosenki aż do znudzenia powtarzają to co wcześniej, ale w taki sposób, że jednak chce się ich dalej słuchać.