Pochodząca z Norwegii Merethe Lindstrøm, kojarzona przede wszystkim z książką „Dni w historii ciszy”, w 2017 roku opublikowała dystopijną, surową i niejednokrotnie skłaniająca silnie do refleksji pozycję pod tytułem „Północ”. Dlaczego wspominam o tym po ośmiu latach? Otóż ukazała się ona właśnie na polskim rynku dzięki Wydawnictwu ArtRage, a za tłumaczenie odpowiedzialna jest Katarzyna Tunkiel. Jestem przekonany, że czytelnikom doskonale zaznajomionym z postapokaliptyczną charakterystyką, wspomniana książka nie zostawi jałowych odczuć. Będzie wręcz przeciwnie – nie pozwoli po wielokroć uspokoić rozbujanych oraz krzyczących myśli. Muszę pochwalić wysokiej klasy tłumaczenie. Co istotne: mimo przekładu, ciężar gatunku nie stracił na wadze. Gdy miał uciskać klatkę albo dorysowywać uśmiech – bezbłędnie realizował zadania. Po lekturze, jedno pytanie notorycznie wracało do mnie echem – a co jeśli opisane w niej zdarzenia znowu się powtórzą?
Główny bohater, siedemnastoletni chłopiec, podróżuje samotnie na północ. Wierzy, że docierając tam, odnajdzie utracony spokój i namiastkę życia, które przepłynęło przez palce w obliczu wojny. Droga, którą podejmuje jest celem nadrzędnym i siłą motoryczną odpychającą od najłatwiejszej z myśli – zawiśnięcia na drzewie. Po drodze rozmawia z częścią siebie, którą nazywa Jol, ale w pewnym momencie spotyka młodszego chłopca, który od tej chwili staje się jego nieodłącznym kompanem w podróży.
Opuszczone ulice i miasta, surowy oraz mroczny klimat otoczenia, sprawiają, że mimo niełatwej sytuacji, obaj chłopcy muszą trzymać się razem. Pewnego dnia napotykają małą dziewczynkę, którą znajdują przy drodze i postanawiają się nią zaopiekować, nie zbaczając na wszelkie okoliczności. Ten moment książki, do szpiku kości przejmujący i emocjonalny, sprawia że czytelnik chciałby im za wszelką cenę pomóc. Niestety, rzeczywistość pełna głodu, braku bezpiecznego schronienia i ciągłego przemieszczania się, powoduje, że bohaterowie decydują się zostawić dziewczynkę parze, na którą natrafiają w jednym z miast. Inaczej, by umarła w ich ramionach.
Zanim bohater poznał młodszego chłopca, mieszkał on przez pewien czas w mieście Welcherweg z kobietą o imieniu Aneska. Upierała się, że jest on jej zaginionym mężem Martinem i twierdziła, że była z nim w ciąży, ale w pewnym momencie musiał uciec z miasta. Aneska dała chłopcu kompas, ale ten gubi go podczas podróży, a w pewnym momencie znika także jego młodszy towarzysz. Nie będę ukrywał, momentami czułem się zagubiony w wątkach, do tego stopnia, że potrzebowałem niektóre z rozdziałów przeczytać jeszcze raz.
Ogromną siłą tej książki jest koncentracja na tu i teraz, bez zapychania zbędnymi detalami. Opisy otoczenia, choć mroczne i surowe, jak nieprzebyty las, nie przytłaczają, a niekiedy są iskrą do wywołania gęsiej skórki na całym ciele. Tak naprawdę, nigdy nie dowiadujemy się, gdzie i kiedy rozgrywa się akcja, ale w treści jest kilka punktów, które mogą być drogowskazem. Tylko to nie o to chodzi, bo wiedza w tym zakresie nic nie zmieni. „Północ” to emocje, wulkany refleksji i wyobrażeń, to także koniunkcja pesymistycznych i pozytywnych myśli. A zatem, wszystko to, czego doświadcza człowiek w najtrudniejszej dla niego chwili. Wojna to nie tylko czas i miejsce. Wojna to – przede wszystkim – dramaty ludzkie, które nie przemijają. Nawet, gdy nastaje pokój. Mimo, że bohater książki uciekł śmierci, kiedy ona zbierała żniwo w obozach, to wytatuowany numer na ramieniu do końca życia będzie przywoływał okrutne obrazy. Pod postacią metaforycznej drogi dwóch chłopców zamknięta jest tragedia wielu istnień, którym się nie udało iść w obranym przez siebie kierunku z kompasem w dłoni.
Mimo nieprzyjemnych i trudnych do przełknięcia okoliczności, wszystkich rozterek i pesymistycznych drogowskazów prowadzących wyłącznie w otchłań, w całej powieści odnajdziemy pewną dozę nadziei, że chłopak ostatecznie dotrze na upragnioną północ, nawet jeśli zgubił wcześniej kompas. W tym przypadku nadzieja i wiara znowu są namacalne, tak samo jak siermiężny głód doskwierający siedemnastolatkowi w czasie tułaczki. Książka składa się z bardzo krótkich rozdziałów i jest napisana pięknym językiem, jednak niejednokrotnie miałem wrażenie, że wątki ucinane są zbyt szybko. Rozumiem zabieg niedopowiedzenia, ale niekiedy brakowało dosłownie kilku zdań więcej, by obraz zakodowany w rozdziale był pełniejszy. Po niektórych czułem niedosyt. Z perspektywy czasu widzę jednak w tym wszystkim pewną zaletę. Inaczej szybko bym z pamięci utracił te niedomalowane obrazy.