Hołdys | Waglewski | Karimski Orchestra | 16/11/2025 | Gdańsk, Stary Maneż

..szmat czasu temu, mając osiemnaście lat, usłyszałem pierwszy raz dźwięki pochodzące z dwóch niezwykle istotnych dla polskiej muzycznej awangardy płyt: Świnie i I Ching. Od tamtej chwili aż po dzień dzisiejszy — może w nieregularnych odstępach — wracałem do tych nagrań, by z czystej przyjemności i ciekawości doświadczać za każdym razem czegoś nowego. Te dwie płyty nie powstałyby, gdyby nie kolizja dwóch artystycznych umysłów — Zbigniewa Hołdysa i Wojciecha Waglewskiego — spotkanych w trudnych, wyboistych dla naszego kraju czasach, latach 80. Panowie, znający się od końcówki lat 60., wielokrotnie przecinali się na scenach, aż w końcu ich drogi zbiegły się, by nagrać dwie bardzo istotne płyty, w ramach których wyrażali swoją dezaprobatę dla pokłosia stanu wojennego i całego ówczesnego ustroju politycznego w Polsce. Należy tutaj jeszcze wspomnieć, że projekt I Ching, którego pomysłodawcą był Hołdys, tworzony był przez muzyków z wielu zespołów, między innymi: Maanam, TSA, Krzak, Breakout. Taki konglomerat artystycznych światów i doświadczeń musiał przynieść ostatecznie rezultat, który swoją zawartością kształcił i karmił muzycznie kolejne pokolenia.

Wówczas zrodziła się w mojej głowie refleksja, że byłoby cudownie usłyszeć kiedyś ten materiał na żywo, ale przez wiele lat istniała ona tylko w sferze marzeń. Świadomy tego, że Waglewski koncertuje regularnie z Voo Voo, a Hołdys bardzo sporadycznie pojawia się na scenie, brałem za pewnik, że ich wspólna obecność — w ramach odegrania na żywo tych kompozycji — nie wydarzy się szybko. O ile w ogóle.

Aż do pierwszych miesięcy tego roku, gdy Impresariat 34 ogłosił projekt o nazwie: Hołdys / Waglewski / Karimski Orchestra, datowany na 16 listopada 2025 r. Miejsce: Stary Maneż w Gdańsku. W opisie wydarzenia pojawiła się informacja, że wybrzmią ze sceny dźwięki ze wspomnianych wyżej albumów. Chyba nie muszę tłumaczyć ani opisywać, co wtedy poczułem. I długo, długo nie mogłem w to uwierzyć. I wbrew pozorom bardzo szybko zleciały te miesiące oczekiwania, aż w końcu nastał ten dzień, kiedy miała zacząć się prawdziwa uczta. Co jest niezwykle istotne i konieczne, by wspomnieć, to fakt, że gdyby nie basista Voo Voo — Karim Martusewicz — tego projektu najpewniej by nie było. Ukłony aż do ziemi za to, że Martusewicz się nie poddał.

Kilka minut po godzinie 19, w mroźną niedzielę 16 listopada, na scenie pojawił się Wojciech Długosz, znany jako Mr Krime, by w formie skreczy przeplatanych dodatkowymi szumami rozpocząć koncert, wprowadzając zgromadzonych na widowni słuchaczy w intro, zawierające wstawki z I Ching. Już wtedy poczułem, że to będzie coś nietuzinkowego. Po kilku minutach scena zapełniła się muzykami i zaczęła się uczta. Ja płonę, które znalazło się na płycie I Ching, w znacznie rozbudowanej formie (dzięki tworzącym Karimski Orchestra) snuło się ze scenicznych głośników jako pierwsze. Waglewski swoją solówką zbudował wyjątkowy nastrój i apetyt na więcej. Następnie Hołdys przywołał w niezwykle złowrogiej i depresyjnej aranżacji Najmniejszy oddział świata, pochodzący z równie klimatycznie ciężkiej płyty Świnie. W powietrzu można było odczuć wagę tej kompozycji i jak dobrze oddawała ona charakterystykę lat 80. w Polsce. Kolejnym utworem zaprezentowanym był pochodzący również ze wspomnianej wyżej płyty Czerwony deszcz, który — posiadając delikatny, subtelny i hermetyczny charakter — przy wybitnej solówce Waglewskiego i trąbce, mógłby być bez dwóch zdań przyrównany do dźwięków rodem z Genesis. Echa tego numeru długo grały w mojej głowie. Podświadomie bardzo liczyłem, że nie zabraknie również tytułowych Świń i nie doznałem rozczarowania, ponieważ właśnie ta piosenka wybrzmiała jako kolejna. Tutaj ogromne brawa dla Hołdysa, gdyż zachował on surowość i szorstkość wokalną, by oddać emocje buzujące w nim w czasie komponowania tej kompozycji. Z poprzedzającej Miss Propagandis anegdoty, opowiedzianej przez Hołdysa, obecni w Starym Maneżu mogli dowiedzieć się, jak wysublimowane sposoby zostały wykorzystane, aby treść nie została poddana modyfikacji przez istniejący wówczas aparat państwowej cenzury. Poczułem się wtedy, jakbym zamykał się w kapsule przenoszącej w czasie, by choć na chwilę stanąć z boku i obserwować tamtą rzeczywistość. W czasie wykonywania tej piosenki na scenie pojawił się raper Sławomir Przybył (również dyrektor programowy Festiwalu Fama), by w charakterystycznym dla siebie hip-hopowym stylu dodać piosence urozmaicenia, co owocowało gromkimi brawami.

Po energicznym i zawierającym elektryzujące gitarowe solo Jak tu pięknie, na scenie pojawili się goście: Mikołaj Bukrewicz i Brazylijka Sophie Laro, którzy wykonali Kołysankę dla Misiaków (oryginalnie śpiewaną przez Martynę Jakubowicz) w polsko-portugalskiej wersji językowej. Nie spodziewałem się tego totalnie i mimo że portugalski dla mnie nie do końca oddał ducha tej piosenki, to niewątpliwie było to dużą ciekawostką w czasie tego wieczoru. Zbliżając się do końca koncertu, obecni w Maneżu usłyszeli również przepełnioną pulsującym basem Martusewicza Wojnę grubych z chudymi i legendarną Gazetę, której aranżacja idealnie wpasowałaby się w dyskografię i styl Ciechowskiej Republiki. Przed bisem pojawiły się jeszcze dwa numery, których nikt się nie spodziewał. Waglewski wraz z Sophie Laro i Sławkiem Przybyłem przywołał ducha Voo Voo w postaci Nim stanie się tak jak gdyby nigdy nic, efektem czego był poderwany z krzeseł tłum. Hołdys nie pozostał dłużny i odegrał genialny w swoim przekazie Chciałbym być sobą. Spełniło się moje marzenie, by usłyszeć ten właśnie kawałek śpiewany przez Hołdysa, a nie Markowskiego. Owacje na stojąco trwały długo i zwieńczone zostały bisem w postaci Dyktatora, pochodzącego z I Ching. Szczerze mówiąc, trudno wyobrazić sobie lepsze zakończenie tej muzycznej uczty.

Nie mogę nie wspomnieć o składzie, jaki pod przewodnictwem Karima Martusewicza pojawił się tamtej niedzieli na scenie Starego Maneżu, a był to niewątpliwie obszerny i piekielnie zdolny zestaw muzyków.

Sekcję dętą tworzyli: Patryk Rymkiewicz (trąbka), Magdalena Soból (saksofon), Kajetan Sokolnicki (saksofon i flet). Gitarzyści w składzie: Dariusz Bafeltowski (Budka Suflera) i Nelson Martusewicz (również odpowiedzialny za szeroko zakrojoną elektronikę), a także perkusista Max Mińczykowski (Lombard), bez którego żaden utwór nie miałby tak fantastycznego feelingu. No i na koniec — wielkie brawa dla Kongijczyka Ricky’ego Lion Lumanishy, który swoją afrykańską przebojową duszą dodał niezwykłego uroku. Jeszcze raz z tego miejsca wielkie podziękowania dla Karima Martusewicza, bo skompletować i przygotować aranżacje dla całego zespołu — wielka sztuka.

Kończąc tę relację, jestem uradowany i w pełni usatysfakcjonowany, że mogłem być ciałem i duchem na tym wydarzeniu. Marzenia jednak się spełniają, tylko zwyczajnie trzeba na ich realizację poczekać, mając przy tym odrobinę szczęścia. Zbigniew Hołdys i Wojciech Waglewski tym koncertem udowodnili, że tworzona w cholernie trudnych i tłumiących wolność czasach sztuka ma przesłanie wielowymiarowe i ponadczasowe. Sztuka niemająca żadnych granic i mogąca mówić o wszystkim to jeden z najmocniejszych i najsilniejszych przejawów wolności i swobody, ale także odwaga do wędrówki pod prąd, gdy okoliczności to wyłącznie kłody rzucane pod nogi. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do przedstawienia tej odwagi na żywo 16 listopada 2025 roku w Starym Maneżu. I gdybym kiedyś o nim zapomniał, czego sobie nie życzę, to ta relacja będzie pocztówką tego wydarzenia. A jeśli kiedykolwiek nadarzy się Wam okazja, by wziąć w tym projekcie udział — koniecznie zróbcie to.

Setlista:
Intro – DJ Krime
Ja płonę
Najmniejszy oddział świata
Czerwony deszcz
Świnie
Miss Propagandis (feat. Sławek Przybył)
Jak tu pięknie
Kołysanka dla Misiaków (feat. Mikołaj Bukrewicz i Sophie Laro)
Wojna chudych z grubymi
Gazeta
Jak gdyby nigdy nic (feat. Sophie Laro)
Chciałbym być sobą
Dyktator (feat. Sophie Laro, Sławek Przybył, Mikołaj Bukrewicz)
Outro