Pisząc recenzję wcześniejszej propozycji Rival Sons z tego roku – „Darkfighter” wspominałem o obawach, które towarzyszyły mi przy zapowiedzianym na jesień albumie „Lightbringer”. Doświadczenie podpowiada mi, że jeśli artyści mają dużo zarejestrowanego materiału i wydają podwójną płytę albo dwie w ciągu roku to efekt jest średni. Tak było m.in. z Red Hot Chili Peppers przed rokiem, na szczęście Panowie z Rival Sons nie popełnili tych błędów.
Kalifornijczycy przygotowali na 2023 rok nieco ponad siedemdziesiąt minut muzyki. Mając na uwadze współcześnie standardowy czas trwania płyt można było materiał zarówno z „Darkfighter”, jak i „Lightbringer” zamknąć na jednym longplayu. Można też zarzucić zespołowi czy wytwórni skok na kasę – ot, fani zakupią dwa krążki po około 50-60 zł w niecałe pół roku. I filozofia ta z pewnością przyniesie zysk obu stronom – zespołowi i wytwórni.
„Lightbringer” to jednak znacznie bardziej „optymistyczny” album niż poprzednik. Oczywiście, tematyka obu z nich dotyka samotności, izolacji z wyraźnym pierwiastkiem politycznym. „Darkfighter” to płyta bezkompromisowa, monetami drażliwa i ciężka zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Najnowsza propozycja Rival Sons ma w sobie te same emocje, ale całość jest znacznie łatwiej przyswajalna, słuchacz z każdym kolejnym utworem wręcz unosi się nad ziemię.
Klamrą łączącą tegoroczne krążki Amerykanów jest otwierająca kompozycja o tytule… Darkfighter. To prawie dziewięciominutowa propozycja, która ma w sobie dużo folkowych brzmień, zgrabnie połączonych z rockowym ciężarem i energią, którą Rival Sons oferują słuchaczom od 14 lat. Środkowa część jest w pełni zdominowana przez instrumentalistów – raczeni jesteśmy pojedynkiem na solówki między gitarami akustyczną i elektryczną, jak i organami Hammonda. Patent stary jak świat, ale broni się i nie nuży.
Co przynosi nam jeszcze “Lightbringer”? Mercy z fuzzowym riffem mocno zakorzenionym w latach 60. oraz wpadającą w ucho powtarzaną w refrenie frazą “mercy never let you down”. Klasyczne Rival Sons, do którego przywykli słuchacze. Kolejna kompozycja, “Redemption” – ballada oparta na standardowym podziale – lekkie zwrotki, mocniejszy refren, nic odkrywczego nie przynosi. Pierwszy zwiastun płyty w postaci Sweet Life, mocno nawiązujący do wczesnych dokonań grupy był idealnym wyborem na działania promocyjne. To szybki i konkretny cios, idealny na jesienne powroty z pracy, jak i domowe imprezy.
Zeppelinowo-orientalny Before the Fire to popis wokalny frontmana grupy – Jaya Buchanana. W ogóle to, jak jego warsztat i panowanie nad głosem rozwinęły się przez te prawie półtora dekady jest doprawdy imponujące. Całość zamyka Mosaic i jestem w szoku. Nie spodziewałem się usłyszeć ducha indie rocka w muzyce Rival Sons, a jednak. Nie zdradzili kompletnie swoich fanów, ale widać, że chcą poszerzać ich grono wśród innych gatunków. Czy to zwiastun nowych brzmień wkrótce? Zobaczymy przy następnym premierowym materiale.