Kiedy 9 stycznia 2021 muzyczne media obiegła wiadomość, że – w wieku 45 lat – zmarł Grzegorz „Guzik” Guziński, wydawało się, że historia zespołu Flapjack raz na zawsze dobiegła końca. Fani grupy nie wierzyli, że na rynku w przyszłości ukaże się następca, całkiem udanego, albumu Keep Your Heads Down z 2012 roku. A jednak wszystko potoczyło się inaczej…
Najpierw były koncerty ku pamięci wokalisty. Pierwotnie miały być trzy występy, ostatecznie Flapjack zagrał całą trasę. W zespole panowała bardzo dobra atmosfera, więc podjęto decyzję o nagraniu EP-ki, która – jak doskonale widać – przerodziła się w pełnoprawny album. I tak oto do rąk słuchaczy trafił krążek zatytułowany Sugar Free.
Zanim przejdziemy do zawartości piątej płyty Flapjacka, należy parę słów napisać o składzie, który jest naprawdę rozbudowany. To staro-nowa ekipa. W zespole znów jest Robert „Litza” Friedrich, który na brak zajęć muzycznych z pewnością nie może narzekać, a jednak postanowił wrócić do Flapjacka. Z oryginalnych członków są także: gitarzysta Maciej Jahnz i perkusista Maciek „Ślimak” Starosta. Za bas dalej odpowiada Michał „Mihau” Kaleciński, a drugim pałkerem jest natomiast Tomasz „Demolka” Molka. W miejsce zmarłego „Guzika” do grupy dołączyli: Jakub „Kroto” Krotofil (Hope) i Rafał „Hau” Mirocha, którego głos mogliśmy usłyszeć już na wspomnianym Keep Your Heads Down. Nie można także zapomnieć o Michale Baju, który jest znany szerzej jako DJ Eprom. To właśnie on odpowiada za elektronikę czy skrecze na Sugar Free. Tak duża ekipa musiała narobić sporo hałasu w studiu nagraniowym. I to doskonale słychać na tegorocznym albumie.
Jeśli jednym zdaniem miałbym opisać zawartość Sugar Free, to stwierdziłbym, że mamy do czynienia z płytą żywcem wyjętą z lat dziewięćdziesiątych, ale w nowoczesnej oprawie brzmieniowej. Dużo dla siebie znajdą tu fani dwóch pierwszych albumów Flapjacka, czyli Ruthless Kick (1994) i Fairplay (1996), trochę mniej miłośnicy eksperymentów z Juicy Planet Earth (1997), choć i takie na Sugar Free, na szczęście, się znalazły. Większość materiału to jednak czad, czad i jeszcze raz czad. Potrzeba na eklektyczne połączenie muzyki metalowej, rapu i hardcore’u wciąż istnieje.
Taki właśnie jest chociażby otwierający Veterans, czyli numer, który poznaliśmy jeszcze przed premierą tego studyjnego wydawnictwa. Rzecz niesamowicie buja, nie brakuje skreczy, a całość dopełniają zespołowe okrzyki w refrenie, żebyśmy przypadkiem nie mieli wątpliwości z kim mamy do czynienia. Aż chce się iść do jakiegoś małego klubu i dać się ponieść muzycznym emocjom… Jednym z moich faworytów na Sugar Free jest Dope Boy z fajnym, hipnotyzującym riffem. Oj, wwierca się on w głowę. Dość gęsto i czadowo robi się Don’t Look Down, dużego plusa stawiam przy rozpędzonym – zwłaszcza w refrenach – Shotgunie (no i ten początek z bębnami wysuniętymi na pierwszym planie – miód malina). Z kolei klimaty rapowe, oczywiście z mocniejszymi akcentami, odzywają się chociażby w No Stress czy G.R.I.P.. Można spokojnie przenieść się do czasów, w których triumfy święciły takie ekipy, jak Limp Bizkit, Cypress Hill albo Rage Against The Machine.
Jeśli dany utwór natomiast nie przekracza dwóch minut trwania, to też w sumie wiemy, czego oczekiwać. A mianowicie jazdy bez trzymanki. Mówię tu o szybkich strzałach, jak thrashowy Mosh Pit, hardcore’owy 360 Degrees czy – trwający ledwie nieco ponad 30 sekund – Cocksucker Boss (nawiasem mówiąc, cóż za wspaniały tytuł!). Muzycy Flapjacka nie zapomnieli jednak o urozmaiceniach. Wystarczy posłuchać Nobody, w którym odzywają się psychodeliczne echa kultowego dla wielu krążka Juicy Planet Earth. Bardzo dużo dzieje się też w zamykającym album utworze tytułowym. Jest hip-hop, trochę delikatnego – jak na standardy płyty Sugar Free – śpiewu, są ozdobniki na drugim planie, nie brakuje świetnej solówki gitarowej. Dodam jeszcze na koniec, że większość utworów jest naprawdę przebojowa. A to wszystko za sprawą, wspomnianego już, skandowania (Mosh Pit, Shotgun, Pronoia, Proxy War).