25 października 1968 roku. Jest to data, która na trwałe zapisała się w historii współczesnej muzyki rozrywkowej. Tego dnia, podczas koncertu na University of Surrey w Guildford, Robert Plant przedstawił po raz pierwszy grupę, dotychczas zwaną The New Yardbirds, jako Led Zeppelin. Dziejów wcześniejszych nie będę tutaj nakreślał, skupię się natomiast na dalszej działalności, a szczególnie na wpływach basisty Johna Paula Jonesa.
Do Led Zeppelin dołączył, tak naprawdę, dzięki swojej żonie Maureen. To właśnie ona przeczytała w gazecie ogłoszenie, za które odpowiadał Jimmy Page. Gitarzysta poszukiwał bowiem muzyków do projektu The New Yardbirds. Maureen postanowiła namówić małżonka na zmianę otoczenia. Bohater naszego tekstu był wówczas już dość znaczącą osobowością w brytyjskim świecie muzycznym. Przenieśmy się jednak do samego początku…
John Baldwin przyszedł na świat 3 stycznia 1946 roku w muzycznej rodzinie. Jego ojciec, Joe, był pianistą i aranżerem dla uznanych big bandów w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, a matka z kolei była artystką wodewilową. Już od szóstego roku życia ojciec uczył Johna gry na pianinie. Z racji tego, że rodzice bardzo dużo podróżowali, przyszły basista Led Zeppelin został wysłany do szkoły z internatem. Studiował muzykę na Christ’s College, a mając 14 lat zaczął być organistą w lokalnym kościele i prowadził chór. Mniej więcej w tamtym okresie kupił swoją pierwszą gitarę basową.
W wieku 15 lat dołączył do zespołu The Deltas, a później występował m.in. w grupie Jett Blacks, gdzie spotkał przyszłego wirtuoza gitary, Johna McLaughlina. Następnie przez dwa lata działał w The Shadows. W 1964 roku, mając 18 lat, rozpoczął karierę muzyka sesyjnego. W ciągu czterech lat udzielił się w kilkuset utworach innych artystów. Grał głównie na instrumentach klawiszowych, ale także aranżował i realizował nagrania. Jego grę można usłyszeć choćby w piosenkach Jeffa Becka, Cat Stevensa, Roda Stewarta czy Donovana. W tamtym czasie Andrew Loog Oldham, menedżer The Rolling Stones, zobaczywszy plakat filmu John Paul Jones we Francji, nadał właśnie taki pseudonim muzykowi.
Co ciekawe, John Paul Jones aranżował orkiestracje w słynnym utworze Stonesów zatytułowanym She’s a Rainbow z 1967 roku. Praca muzyka sesyjnego zaczęła jednak mu dość mocno dokuczać. Pracował 6-7 dni w tygodniu przy 2-3 sesjach nagraniowych w ciągu jednego dnia. Jak sam wspominał w wywiadzie: Aranżowałem 50-60 rzeczy miesięcznie i to zaczęło mnie zabijać.
Ogłoszenie Page’a w gazecie było wręcz „zbawieniem” dla Jonesa. Dlatego też basista od razu wyraził chęć współpracy i został ostatecznie przyjęty. John Paul Jones, pomimo pokus, które towarzyszyły całej karierze Zeppelinów, okazał się najspokojniejszym członkiem zespołu. W jego życiorysie próżno szukać agresji Bonhama, seksualnych wybryków Planta i skandali z udziałem nieletnich, jak u Page’a.
Jonesy, bo taki pseudonim nasz bohater otrzymał od współtowarzyszy z zespołu, na pewno nie ustępował im w zabawie, choć praktycznie zawsze potrafił zachowywać umiar. Bez wątpienia jednak – pod względem muzycznym – przewyższał pozostałych, niewykształconych w tym kierunku, kolegów. To, że Jones przede wszystkim jest pianistą dobitnie pokazał album In Through The Out Door, gdzie, w obliczu pogrążonych w nałogu Page’a i Bonhama oraz załamanego sytuacją rodzinną Planta, przejął dowodzenie. To najmniej gitarowy krążek w całym dorobku Led Zeppelin. Zresztą jego kunszt objawił się już na debiutanckim albumie grupy – „żałobna ”linia basowa w Dazed and Confused wpisała się w kanon muzyki rockowej, a organowa partia w Your Time is Gonna Come potwierdza „kościelną” przeszłość muzyka. Zresztą, by wymienić wszystkie utwory, w których John Paul Jones odcisnął swoje piętno, potrzeba byłoby trochę czasu. Żeby uprościć sobie zadanie, postanowiłem wskazać osiem kompozycji LZ, w których John Paul Jones mocniej zaznaczył swoją obecność.
1. Thank You
Praca nad drugim albumem grupy – Led Zeppelin II – odbywała się w trakcie przerw między koncertami. Jeden z utworów powstał ze spontanicznej gry Page’a na gitarze akustycznej. Jednak to dzięki Robertowi Plantowi i Johnowi Paulowi Jonesowi, kompozycja zatytułowana ostatecznie Thank You okazała się czymś spektakularnym. Pierwszy z nich napisał wzruszający tekst o miłości do swej małżonki (z którą koniec końców rozstał się jeszcze przed zakończeniem działalności zespołu), a drugi pokazał swoją wirtuozerię grając na organach. Przesłodzone wstawki zdawały się podkreślać lekkość utworu, jednocześnie podnosząc jego patos. Na koncertach przed wykonaniem Thank You John Paul Jones dostawał pięć minut dla siebie, by zaprezentować wachlarz swoich umiejętności. Co ciekawe, na ostatnich reedycjach, światło dzienne ujrzała także instrumentalna wersja tej ballady.
2. Black Dog
W listopadzie 1971 roku ukazała się czwarta w dorobku studyjna płyta Led Zeppelin, która nie miała oficjalnego tytułu, więc przez miłośników zespołu określana jest mianem Led Zeppelin IV, ZOSO lub Four Symbols. To płyta ponadczasowa. Głównie dlatego, że znalazła się na niej legendarna ballada Stairway to Heaven. Cały album był zresztą dość eklektyczny. Otwierający całość Black Dog, nad którym pochylam się w tym akapicie, zaskakiwał ciężarem, ale przy tym chwytliwym groove’m. Większość uważała, że za charakterystycznym riffem gitarowym stoi sam Jimmy Page. Prawda okazała się jednak inna. To John Paul Jones, inspirując się bluesem Muddy’ego Watersa, napisał ten bujający motyw na gitarze basowej, a Page go po prostu odtworzył. Sam gitarzysta, jak twierdzi, usilnie namawiał Jonesa, by ten kontynuował tworzenie materiału dla grupy. Docenił też riff. Page przyznał, że jest jednym z najlepszych w historii LZ. Basista zresztą zaaranżował cały utwór, zgrabnie maskując przy tym jego prostotę. A to za sprawą pauz i zmian tempa.
3. Misty Mountain Hop
Zostajemy przy czwartym studyjnym albumie Zeppelinów. Czas na Misty Mountain Hop, w którym odnajdziemy odwołanie do tolkienowskiej twórczości. Choć riff gitarowy wyszedł od Page’a, to JPJ opracował refren i dołożył znakomitą partię elektrycznego fortepianu, która nadała całości pogodny nastrój i żwawość. Numer ukazał się na stronie B singla Black Dog, ale cieszył się jednak sporą popularnością w stacjach radiowych w USA i Australii. Był grany regularnie na koncertach od 1972 do 1973 roku (znajduje się między innymi na albumie The Song Remains The Same) i często przechodził w gitarowy popis Page’a, Since I’ve Been Loving You. Muzycy wykonali go także 10 grudnia 2007 roku na koncercie ku czci Ahmeta Erteguna (był to ostatni występ Zeppelinów w historii).
4. No Quarter
Zeppelini nie przestawali zaskakiwać szerokimi horyzontami. Na albumie Houses of the Holy z 1973 roku nie ma może tak spektakularnych utworów, jak na poprzednich krążkach, ale – pomimo fali krytyki, która wylała się ze strony recenzentów i krytyków muzycznych (głównie przez piosenki The Crunge czy D’yer Mak’er) – całość i tak osiągnęła komercyjny sukces. Brzmienie grupy stało się bardziej przestrzenne i wielowątkowe, co pokazały gitarowe uwertury Page’a. Chciałbym jednak skupić się na No Quarter, bo w nim dowództwo muzyczne przejął John Paul Jones. Utwór został zaaranżowany w stylu rockowo-jazzowym ze znakomitym podziałem rytmicznym. I stał się popisowym punktem basisty w czasie koncertów od 1973 roku. Na płycie wydaje się on być, jakby niedokończonym, jednak na żywo przybierał on progresywnych rozmiarów. Potrafił trwać nawet i ponad 20 minut.
5. Trampled Under Foot
Po Houses of the Holy grupa rozpoczęła pracę nad kolejnym albumem, który przybrał formę podwójnego krążka. Na Physical Graffiti znalazł się m.in. skoczny blues Trampled Under Foot (czasem zapisywany jako Trampled Underfoot). Powstał w wyniku spontanicznego jam session Jonesa, Page’a i Planta. Utwór napędzają funkowe klawisze bohatera niniejszego tekstu. Całość została dopełniona jego ciekawą, lekko psychodeliczną, solówką. W tym przypadku muzycy odłożyli na bok wszelkie utarte schematy, zaryzykowali… i stworzyli utwór, który zaskakuje, ale i powoduje mimowolne tupanie nogą oraz kołysanie głową.
6. Hot Dog
Przechodząc płynnie do In Through the Out Door, na którym jak wspominałem muzycznie dowodził JPJ, i dochodząc do czwartego utworu na trackliście, możemy doznać szoku. Otóż Zeppelini postanowili pójść w muzykę country i w klasyczny rock and roll w stylu Elvisa Presleya. Page bawi się tu gitarowym riffem we wstępie, a Bonham z Jonesem tworzą tło pod typową folkową imprezę zlokalizowaną gdzieś w Teksasie, o czym informuje słuchaczy podmiot liryczny. Po cięższym okresie (wypadku samochodowym i śmierci syna Planta oraz pogrążaniu się w nałogu heroinowym Page’a) zespół postanowił się totalnie odprężyć i tak w trakcie jednej z prób w Londynie powstała ta krótka, skoczna i wesoła piosenka.
7. Carouselambra
Podczas prac nad, jak się okazało, ostatnim studyjnym albumem In Through the Out Door z 1979 roku znalazło się jeszcze miejsce na Carouselambrę. To drugi najdłuższy studyjny utwór Led Zeppelin w historii. Został on zbudowany wokół syntezatorów Jonesa. Swój tytuł uzyskał w trakcie prób w Clearwell Castle w 1978 roku. Wszystko przez główny motyw, który przypominał brzmienie melodyjek z karuzeli w lunaparku. Utwór zasadniczo dzieli się na trzy części. Pierwszą z syntezatorowymi skocznymi partiami Jonesa, drugą z wolniejszym tempem, gdzie do głosu dochodzi gitara Page’a (jedyny raz w studiu wykorzystał on swoją dwugryfową gitarę Gibson EDS-1275, na której wykonywał na koncertach m.in. Stairway to Heaven). Co ciekawe, w drugiej części może ktoś wyłapie mały niuans, który przypomina progresję z refrenu do utworu Kayleigh grupy Marillion. Trzecia część zwiastowała syntezatorowe dokonania, które pojawią się w latach osiemdziesiątych za sprawą m.in. muzyki filmowej Harolda Faltermeyera czy na albumach Queen. Utwór mimo tego, że był krytykowany przez wielu za długość i brak spójności, w moich oczach jest ciekawą i odmienną kompozycją.
8. Going to California
Na sam koniec zostawiłem sobie jedną perełkę z czwartego albumu studyjnego. Mowa o akustycznej balladzie Going to California, w której marzycielskie brzmienia stanowią tło dla romantycznej opowieści z klęską żywiołową w tle. Ponoć inspiracją dla powstania tego utworu były podróże do studia w Kalifornii, gdzie grupa miksowała materiał. Jest jeszcze jeden element, niezwykle kluczowy, bez którego ta ballada nie brzmiałaby tak niesamowicie. Chodzi mianowicie o mandolinie, na której gra John Paul Jones. Jej współbrzmienie z gitarą Page’a w stroju celtyckim (DADGAD) sprawia, że całość brzmi niezwykle łagodnie i tworzy baśniowy klimat. Warto zobaczyć, jak tą balladą bawili się Zeppelini na żywo.
Podsumowanie
John Paul Jones odcisnął wyraźnie swoje piętno w twórczości Led Zeppelin. Nie jest to nic odkrywczego, bo każdy muzyk tej formacji miał swój wkład w jej brzmienie. Warto jednak zwrócić uwagę, że Page czy Plant byli i są nadal na „świeczniku”. Jones trzymał się zawsze z boku. Bywało, że nie podróżował wynajętym samolotem razem z zespołem. Zdarzało się, że zatrzymywał się w innych hotelach, chcąc mieć chwile spokoju dla siebie. Nie izolował się od reszty grupy, ale nie miał w sobie ekstrawertyzmu i chęci, by znajdować się w centrum uwagi.
Jednak to on był prawdziwym „bohaterem” Zeppelinów, ponieważ przez całą działalność stanowił „kręgosłup” tego zespołu. Szczególnie, gdy pozostali członkowie zespołu byli zawładnięci przez „demony”, które odciągały ich uwagę od tego, co najważniejsze, czyli od muzyki. Na koniec powtórzę słynną anegdotę o rzekomym zaprzedaniu dusz diabłu przez członków zespołu. Mieli to zrobić wszyscy z wyjątkiem Jonesa. Page pogrążył się na jakiś czas w nałogu, Plant miał ciężki wypadek samochodowy i stracił syna, a Bonham – w wyniku alkoholowego nałogu i nieszczęśliwego wypadku – stracił życie. Tymczasem John Paul Jones będący z boku cieszy się szczęśliwym, ponad 50-letnim, pożyciem małżeńskim, nie dotknęły go żadne problemy życiowe. Może i w tej anegdocie jest ziarno prawdy…