Tyle słowem wstępu. Czas przejść do historii dzisiejszej „bohaterki”. W 1990 roku wspominany Stone Gossard poszukiwał muzyków do swojego nowego projektu. Jego poprzedni zespół Mother Love Bone zakończył działalność po tragicznej śmierci lidera Andrew Wooda. Gossard zaprosił więc do współpracy basistę MLB Jeffa Amenta. Namówił także starego druha z Seattle Mike’a McCready’ego. Nadal jednak potrzebni byli perkusista i wokalista, więc Stone złożył propozycję Jack Ironsowi, który był już wówczas poza szeregami Red Hot Chili Peppers. Odmówił on jednak z powodu natłoku obowiązków. Obiecał natomiast, że przekaże taśmy z demówkami utworów swojemu znajomemu – Eddiemu Vedderowi.
Tak też się stało we wrześniu 1990 roku. Na wspomnianej taśmie znalazło się pięć szkiców kompozycji zatytułowanych Dollar Short, Agytian Crave, Footsteps, Richard’s E i E Ballad. Vedder po przesłuchaniu kasety poszedł surfować. Kiedy wrócił, napisał teksty do dwóch pierwszych z wymienionych utworów. Te znane są na albumie Ten jako Alive (Dollar Short) oraz Once (Agytian Crave). Vedder dodatkowo nagrał swój wokal na taśmę i odesłał Gossardowi. Gdy ten wraz z Jeffem Amentem usłyszeli głos i interpretacje obiecującego wokalisty, natychmiast zaprosili go do Seattle na przesłuchanie. W międzyczasie Eddie napisał tekst do ostatniej z propozycji przesłanej na płycie – E Ballad. To właśnie z tak zatytułowanego szkicu powstał ostatecznie Black. W międzyczasie, tuż przed przylotem Veddera. do grupy dołączył perkusista Dave Krusen i w tym składzie zespół w ciągu tygodnia przygotował 11 kompozycji. Wkrótce wokalista został oficjalnie członkiem Mookie Blaylock (tak wówczas nazywał się zespół), który podpisał właśnie swój pierwszy kontrakt płytowy.
W marcu 1991 roku grupa, już jako Pearl Jam, weszła do studia London Bridge w Seattle, by zarejestrować debiutancki album. Do współpracy jako producenta zaproszono współzałożyciela studio Ricka Parashara, który współpracował z Amentem i Gossardem przy epinomicznym albumie grupy Temple of the Dog (powstała ona dla uczczenia pamięci Andrew Wooda). Jego rola nie ograniczyła się wyłącznie do współprodukcji albumu. Skomponował on m.in. intro i outro albumu, a także zagrał w kilku kompozycjach na instrumentach klawiszowych. Tworzył również harmonie wokalne, a momentami zasiadał za perkusją. Nagranie albumu przebiegało właściwie błyskawicznie. Kompozycje były przygotowane wcześniej, więc muzycy oswoili się z materiałem. Po sesjach nagraniowych w maju 1991 roku zespół opuścił jednak Krusen.
Miesiąc później rozpoczęło się miksowanie albumu przez Tima Palmera w Wielkiej Brytanii. Zespół musiał więc przenieść się na chwilę za Ocean. Palmer dodał kilka smaczków do istniejącego materiału (m.in. poprosił o dokończenie solówki w Alive przez McCready’ego, zniekształcił w lo-fi brzmienie intra do Black, a także dodał pieprzniczkę i gaśnicę jako perkusjonalia w Oceans). Finalnie, jak wspomniałem we wstępie, album ukazał się 27 sierpnia 1991 roku i stał się kamieniem milowym muzyki grunge.
Wracając do Black – tonacja tej kompozycji to e-moll pomimo, że zniekształcone intro tak naprawdę jest utrzymane w tonacji A-dur. Praktycznie cała aranżacja utworu była gotowa zanim Vedder dopisał tekst. W wersji studyjnej wyraźnie słychać, że dwie gitary grają ze sobą równolegle w dwóch kanałach. Łatwo rozróżnić partie gitarzystów. Stone Gossard postawił na przesterowany dźwięk Gibsona Les Paul, a Mike McCready, zafascynowany brzmieniem Strata, gra na “cleanie” akordy i wstawki w hendrixowskim stylu. Oddajmy mu na chwilę głos: To raczej była podróbka stylu Stevie Ray Vaughana, w której gram te małe, płynące przez utwór wstawki. Byłem bardzo zaangażowany w podróż przez tę kompozycję. Uważam, że jest to piękna piosenka. Napisał ją Stone, ale pozwolił mi w niej robić wszystko, co chciałem.
Słuchając studyjnej wersji Black nie sposób pominąć partii elektrycznego pianina, która wzmacnia brzmienie gitar i pozwala na płynne przejście między akordami e-moll i A-dur. Na pianinie Fender Rhodes zagrał w tej kompozycji Rick Parashar. Dołożył on jednocześnie partię organów Hammonda (szczególnie słyszaną w przejściu przed refrenem). Ta piękna ballada zyskała w tym momencie bardzo przestrzenne brzmienie i duża w tym zasługa subtelnie wykorzystanych instrumentów klawiszowych i zmysłu producenta. W okresie miksowania Tim Palmer poprosił gitarzystów o ponownie zarejestrowanie otwierającej partii gitar, tak by zniekształcić ją w intrze. Dlatego właśnie resztę instrumentów słychać dopiero, gdy rozpoczyna się zwrotka.
Osobny akapit należy się bez dwóch Eddiemu Vedderowi. Przypomnijmy, tekst do Black powstał w okresie zanim wokalista dotarł do reszty kolegów do Seattle. Któregoś razu wspomniał bolesne rozstanie, które przeżył na progu pełnoletności i postanowił przelać towarzyszące mu wówczas emocje na papier. Wystarczy tak naprawdę przeczytać te kolejne linijki, by zrozumieć, jak bardzo emocjonalnym i zarazem bolesnym doświadczeniem, był dla niego ten związek. W wywiadach wokalista wspominał, że pisanie tego tekstu było sposobem na przepracowanie tego wszystkiego. Po prostu pozwoliłem, żeby to ze mnie wypłynęło i w pierwszej chwili pomyślałem, że udało mi się zrobić coś wyjątkowego. Potem spojrzałem jeszcze raz i pomyślałem coś na zasadzie – chwila, chwila. Ten gość naprawdę bardzo cierpi – mówił.
I choć z pewnością tekst nie dotyczył Beth Liebling, jego wieloletniej partnerki, która w 1984 roku wróciła z nim do San Diego, to widać było jak bardzo przeżywa historię, która stała się częścią Black. Vedder nie zdradził szczegółów tej dość osobistej historii. Niemniej, szczególnie we wczesnych latach, podczas wykonywania tego utworu na żywo, było wyraźnie widać, jaki trud sprawia mu wyśpiewanie historii. Po latach w 2011 roku frontman Pearl Jam wspominał: [Black] to piosenka o odchodzeniu. Słyszałem, że nie można mieć prawdziwej miłości, jeśli nie jest ona nieodwzajemniona. To trudne, bo wtedy tak naprawdę najprawdziwszą miłością jest ta, której nie będziesz miał na zawsze. W późniejszych latach zmieniał on również niektóre fragmenty tekstu, co symbolizowało pogodzenie się podmiotu lirycznego z losem i poczucie zadowolenia z powodu jego zakończenia.