Czy 2023 był dobrym rokiem dla muzyki? Oj, zdecydowanie tak. Zwłaszcza dla tej rodzimej. Kiedy zacząłem układać ranking najlepszych albumów, za które odpowiadają polscy wykonawcy, łapałem się często za głowę, że tyle dobroci, na przestrzeni dwunastu miesięcy, się ukazało na rynku. Zagraniczni artyści także zapewnili odpowiedni poziom. Dlatego też stworzenie swoich „dziesiątek” nie było zadaniem z tych łatwych. Ustawianie kolejności, nieustanne zmiany, dylematy… Z ciekawości sprawdziłem sobie na portalu „Rate Your Music” ile nowych płyt w 2023 roku przesłuchałem. Licznik zatrzymał się na… 146 pozycjach (61 polskich i 85 zagranicznych), więc wskazana tutaj czołowa dwudziestka to tylko niecałe 14 proc. albumów. Teraz, drodzy czytelnicy, rozumiecie, że nie bez przyczyny wspomniane listy powstawały w bólach. Ale, na szczęście, w końcu się udało.
POLSKA:
10. Taco Hemingway – „1-800-OŚWIECENIE”
Nie ukrywam tego, że Taco to mój ulubiony polski raper. I na każde jego wydawnictwo czekam z wypiekami na twarzy. Miałem pewne obawy, co do 1-800-OŚWIECENIE, gdyż trochę na ten album musieliśmy czekać. Okazało się, że bezpodstawnie, gdyż Filip Szcześniak – po obniżce formy z 2020 – wrócił w bardzo dobrym stylu.
9. Żurawie – „Nowa stocznia”
O tym albumie pisałem już na łamach „ZK”, więc się trochę powtórzę. Trójmiejska formacja, na drugim studyjnym krążku, postanowiła trochę więcej pokombinować i porzucić tradycyjny schemat zwrotka-refren-zwrotka. Jak się okazało: wyszło im to na dobre. Dla mnie to jeden z najciekawszych młodych bandów nad Wisłą.
8. Sorry Boys – „Moje serce w Warszawie”
To niewątpliwie wyjątkowe wydawnictwo. Zespół, na którego czele stoi wokalistka Bela Komoszyńska, przyjął propozycję od Muzeum Powstania Warszawskiego i nagrał album ważny pod względem tekstowym i przystępny, jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Całość chwyta mocno za serce.
7. Nanga – „Sport, wojna i miłość”
Zespół Lao Che zakończył swoją działalność, ale nie ma tego złego… Bo muzycy tej grupy powołali do życia m.in. Nangę. Intrygująca muzyka, teksty, które nie pozostawiają słuchacza obojętnym, charakterystyczny wokal Magdy Dubrowskiej. Taka mieszkanka sprawiła, że obok ich twórczości nie da się przejść obojętnie.
6. Wieże Fabryk – „Doskonały świat”
Kocham Nową Aleksandrię Siekiery, więc nie mogła nie spodobać mi się propozycja od łódzkiej formacji Wieże Fabryk, która hołduje tamtemu legendarnemu zespołowi. „Chłodne” brzmienie, wielowarstwowe teksty i ten klaustrofobiczny klimat dookoła. Brzmi znajomo, nieprawdaż?
5. Riverside – „ID.Entity”
Grupa nie spieszyła się z wydaniem kolejnego studyjnego albumu (muzycy, między 2018 a 2023, zajęci byli dość mocno swoimi projektami). Riverside ma taką pozycję, że nie musi nic robić na siłę. A jeśli już zespół prezentuje kolejne wydawnictwo to wiadomo, że będzie ono trzymało odpowiedni (czytaj: nieosiągalny dla wielu) poziom.
4. Kim Nowak – „My”
Jedenaście lat czekaliśmy na kolejny album zespołu Kim Nowak, w którym występują m.in. bracia Waglewscy. Długa to była przerwa, ale krążkiem My muzycy udowodnili, że warto było uzbroić się w cierpliwość, bo na tym szalenie równym wydawnictwie świetne utwory przeplatają się z… bardzo dobrymi. Gitary zawsze będą w cenie, oto dowód.
3. Spięty – „Heartcore”
I znowu mógłbym zacząć od tego, że brak Lao Che na rynku nie jest tak mocno odczuwalny, bo… Spięty, lider tej grupy, wypuścił w świat kolejny swój solowy album. Jak to ma w zwyczaju: nie powtarza się, jeśli chodzi o aspekty muzyczne. Niezmienne pozostają natomiast dwie, inne rzeczy: wysoki poziom utworów i tekstów.
2. Daria ze Śląska – „Tu była”
Przedstawiciele wytwórni Jazzboy Records mają wyczucie do artystów, których twórczość natychmiast chwyta słuchacza za serce. Najpierw był Kortez, później Kaśka Sochacka, w 2023 roku przyszła pora na debiut Darii ze Śląska. Artystka, jak sama przyznaje, „w smutku czuje się najlepiej”. I to oczywiście słychać.
1. Zespół Sztylety – „Tak będzie lepiej”
Ten album dosłownie rozłożył mnie na łopatki. Czapki z głów przed muzykami Zespołu Sztylety, dla których nie istnieją gatunkowe ramy. Oni, z uśmiechem na twarzach, mieszają mocno w tym garze, w którym jest… wszystko. I to jest największa siła tej ekipy. Aż strach pomyśleć, co panowie w przyszłości jeszcze wymyślą.
ŚWIAT:
10. The Murder Capital – „Gigi’s Recovery”
W Irlandii dużo dobrego się dzieje. W ubiegłym roku zachwycałem się Fontaines D.C., w tym pochwalę The Murder Capital. Grupa stworzyła album, który ma w sobie niepokój, który wciąga, a słuchacz nie wie, co go dalej czeka w tej podróży. Bardzo lubię tego typu uczucie.
9. shame – „Food for Worms”
O tym, że post-punk ma się dobrze, nie muszę chyba specjalnie nikogo przekonywać. Wbrew nazwie, brytyjski zespół nie musi się niczego wstydzić. Bo wymiatają zarówno studyjnie (ich dyskografia obejmuje trzy, bardzo równe, albumy), jak i na koncertach (muzycy dali w tym roku na gdańskim festiwalu Inside Seaside porywający występ).
8. Depeche Mode – „Memento Mori”
Niektóre zespoły, które są obecne na rynku od kilku dekad, źle się starzeją (patrz: U2). Dobrze, że z kryzysem twórczym szybko uporali się Depesze. Może już nie nagrywają płyt wybitnych, ale wciąż powiększają dyskografię o rzeczy naprawdę udane. Memento Mori to najlepszy dowód. I hołd dla zmarłego Andrew Fletchera.
7. King Gizzard and the Lizard Wizard – „PetroDragonic Apocalypse; or, Dawn of Eternal Night: An Annihilation of Planet Earth and the Beginning of Merciless Damnation”
Australijczycy to zdecydowanie najwięksi pracusie w świecie muzycznym. W 2023 roku wydali „tylko” dwa albumy. Jeden z nich dość mocno katowałem w ostatnich miesiącach. Gizzardzi postanowili bowiem wrócić do metalowych brzmień i wyszło im to spektakularnie. Jeszcze lepiej niż na Infest… z 2019, który w swoim czasie też mocno chwaliłem.
6. Nation of Language – „Strange Disciple”
Poznałem ich, dzięki koncertowi na tegorocznej edycji OFF Festivalu. I od razu ta cudna atmosfera przebojowych lat osiemdziesiątych, którą zaproponowali, mnie porwała. Dlatego mocno czekałem na ich kolejny studyjny album. Na Strange Disciple muzycy zapewnili wszystko, co sobie wcześniej wymarzyłem.
5. Caroline Polachek – „Desire, I Want to Turn Into You”
Całość trwa zaledwie trzy kwadranse i ciężko uwierzyć, że Caroline Polachek zmieściła na swoim albumie aż tyle pomysłów odwołujących się do różnych gatunków. Pop, elektronika, trip-hop – wszystko tu jest. Dodam tylko, że to niezwykle eklektyczne wydawnictwo, któremu trzeba poświęcić trochę czasu.
4. Temples – „Exotico”
Podobno nie ocenia się książki/płyty po okładce. Można jednak czasem zrobić wyjątek. Bo szata graficzna Exotico idealnie komponuje się z zawartością muzyczną. Mogła ona powstać tylko na utopijnej wyspie wymyślonej przez muzyków angielskiej formacji Temples. Tak, to idealny soundtrack wakacyjny. Sprawdziłem, nie raz, na własnej skórze.
3. Queens of the Stone Age – „In Times New Roman…”
Kiedyś stwierdziłem, w jednej ze swoich recenzji, że Josh Homme to muzyczny król Midas – czegokolwiek się nie dotknie, to zamienia później w złoto. In Times New Roman… nie jest wyjątkiem od powyższej reguły. Ostatni album QOTSA może nie jest hitowy, ale wylewa się z niego dużo rockowego brudu. Mnie to odpowiada, innym fanom pewnie też.
2. Olivia Rodrigo – „GUTS”
Jeśli mówimy o świecie poprockowym, w tym roku ciężko mi znaleźć bardziej przekonujący album, który trzymałby tak równy poziom, od pierwszej i aż do ostatniej sekundy. Olivia Rodrigo ma dopiero 20 lat, więc jestem ciekawy, co przygotuje w przyszłości. Drugą swoją płytą podniosła sobie bardzo wysoko poprzeczkę.
1. Jessie Ware – „That! Feel Good!”
Gdyby ktoś mi powiedział w styczniu 2023 roku, że w kategorii „najlepszy zagraniczny album” triumfować będzie u mnie Jessie Ware, to pewnie bym nie uwierzył. Ale artystka nagrała krążek, który jest bezbłędny. Od A do Z. Takiego popu – tanecznego, przebojowego i zrobionego ze smakiem – chce się słuchać o każdej porze dnia i nocy.
A na koniec dorzucam playlistę z utworami z najlepszych, moim zdaniem, płyt 2023 roku. Miłego słuchania: