Podsumowanie 2023: najlepsze polskie i zagraniczne albumy [Szymon Pęczalski]

Ciężko o lepszy moment na refleksję, zadumę czy podsumowania niż ten w którym powoli kończy się kolejny rok. Zawsze zastanawiamy się wtedy, co mogliśmy zrobić lepiej, które z noworocznych postanowień udało nam się zrealizować w ciągu minionych 365 dni. Nadchodzi nas również refleksja odnośnie osób, które przez poprzednie 12 miesięcy opuściły nas na zawsze. W tym samym czasie pełno jest wszelkich rankingów: najważniejszych wydarzeń politycznych, sportowych czy kulturalnych. Skoro już mowa o kulturalnych to oczywiście swoje miejsce w tym gronie ma muzyka. Przy tej okazji wspominamy również zmarłych w mijającym roku artystów. Niestety z racji tego, że większość legendarnych artystów nie tylko ze sceny rockowej czy metalowej, ale szerokopojętej popkultury to osoby już w słusznym wieku, nie powinien dziwić fakt, że lista osób do wspominania z roku na rok powiększa się. Jednak żeby tej zadumy i smutku nie było za dużo, wszak przed nami sylwestrowa, szampańska zabawa warto pochylić się nad wydawnictwami, które w ostatnich 365 dniach pojawiły się na rynku z mniejszym lub większym sukcesem. W ten sposób czas na moje zestawienie dziesięciu najlepszych polskich oraz zagranicznych płyt 2023 roku. A było w czym wybierać, bez dwóch zdań.

Jaki był ten 2023 rok dla muzyki? Bardzo, bardzo udany. Zarówno w Polsce, jak i zagranicą ukazały się naprawdę kapitalne albumy, a ich ilość robiła i robi nadal wrażenie. I to mimo, że w przeciwieństwie do red. Szymona Bijaka znacznie mniej słuchałem polskiej muzyki. Myślę jednak, że każdy z nas znalazł sobie swój “kawałek tortu” w tej układance. Swoją drogą skompletowanie tej listy nie należało do najłatwiejszych zadań. Tak naprawdę do ostatnich momentów ważyły się losy poszczególnych lokat. Czasami jeden dodatkowy odsłuch porównawczy decydował zarówno o awansie, jak i spadku. Po tygodniach analiz, rozmyślań, rozterek udało mi się wyselekcjonować ostatecznie po 15 albumów z Polski i świata. Następnie na potrzeby tej listy musiałem wyeliminować z każdej kategorii po 5 płyt. Myślę, że dzięki temu udało mi się “wyłuskać” najciekawsze moim zdaniem dzieła. A prezentują się one następująco:

POLSKA:

10. Nanga – „Sport, Wojna, Miłość”

Obóz Lao Che nie próżnuje, po ogłoszeniu zawieszenia działalności w 2019 roku jego członkowie zaangażowali się w osobne projekty. Tak powstała Nanga. Ich debiut Cisza w bloku był już zwiastunem tego, co czeka słuchaczy w przyszłości. Sport, wojna, miłość to propozycja pełna intrygujących tekstów i niebanalnych melodii.

9. Daria ze Śląska – „Tu była”

Województwo śląskie muzyką stoi – Dżem, KAT, Kaliber 44, Jakub Skorupa, Daria ze Śląska, można by wymieniać naprawdę długo. Daria wie jak trafić w serca słuchaczy, a Tu była to wspaniały debiut. Jest to bardzo naładowany emocjami krążek, a słuchałem go w szczególnie trudnym dla mnie czasie.

8. Flapjack – „Sugar Free”

Jednym z najciekawszych wydarzeń w tym roku była reaktywacja fonograficzna Flapjacka. Zaczęło się od pojedynczych koncertów ku pamięci Guzika, potem całej trasy. Następnie miała być EPka, a mamy pełny album i to jaki album. Sugar Free to energetyczny strzał jakiego się spodziewałem.

7. Zespół Sztylety – „Tak będzie lepiej”

Trójmiejska scena muzyczna ma się dobrze, bardzo dobrze. Zespół Sztylety to kolejny obiecujący zespół, świadomy swojego brzmienia. Na Tak będzie lepiej właściwie mieszają się różne gatunki i to w tak przystępny sposób, że chce się słuchać, więcej i więcej.

6. Music Inspired By – „Slavs”

Do tej pory mało było w mainstreamie w Polsce nawiązań do mitologii słowiańskiej. A od ukazania się albumu Równonoc minęło już 11 lat. Tym razem mamy brzmienia rockowo-folkowo-ambientowe z gościnnym udziałem m.in. Lunatic Soul czy Krzysztofa Drabikowskiego z Batushki.

5. Porter/Karczewska – „On The Wrong Planet”

On The Wrong Planet to z jednej strony eksperyment z połączeniem elektronicznych brzmień i akustycznych, a zarazem to czego mogliśmy się podziewać po Johnie Porterze. Jest tu “czarny” blues, klimaty w stylu The Doors i duża doza melancholii.

4. Sorry Boys – „Moje Serce w Warszawie”

Ta płyta to opowieść o tym jak w przystępnej formie przekazać trudną tematykę jaką niewątpliwie jest Powstanie Warszawskie. Moje Serce w Warszawie to płyta powstała z miłości do miasta stołecznego i jest efektem kooperacji zespołu z Muzeum PW. Każdy kolejny odsłuch to nowe ciarki.

3. Mariusz Duda – „AFR AI D”

Elektroniczne eksperymenty w wykonaniu lidera Riverside to kolejna doskonała propozycja. Klimaty takich tuzów jak Klaus Schulze czy Jean Michel Jarre są wszechobecne, a cały koncept jak zwykle w przypadku Mariusza wielowarstwowy i dopracowany do maksimum. Widać przenikanie się zagadnień z albumem macierzystej formacji Dudy i pójście z duchem czasu.

2. Spięty – „Heartcore”

Obóz dawnego Lao Che nie próżnuje (vide Nanga, która otwiera polskie zestawienie). Spięty w tym roku również nagrał znakomitą płytę. To, że jest mistrzem słowa i zabawy słowem wiedzą miłośnicy muzyki w Polsce nie od dziś. Heartcore to jak dla mnie jego najambitniejsze solowe dzieło. Poszczególne kompozycje przybierają różne barwy. Nie będę ukrywał, że czekam na koncerty z tym materiałem w nadchodzącym roku.

1. Riverside – „ID.Entity”

Swoją polską płytę roku odkryłem tak naprawdę już na jego początku. Riverside po trudnym okresie i pięcioletniej przerwie wydawniczej powstało jak feniks z popiołów. ID.Entity to wspaniały album, pełen nawiązań do lat 80. będący jednocześnie otwarciem ramion na nowych fanów, zaskoczeniem dla tych starszych miłośników i pstryczkiem w nos dla progresywnych ortodoksów.


 

ŚWIAT:

10. Black Star Riders – „Wrong Side of Paradise”

Black Star Riders i to pomimo faktu, że tuż przed nagraniami ich szeregi opuścił Scott Gorham pokazali, że nadal doskonale utrzymują się w klimatach około Thin Lizzy. Ten album jest tym, do czego nas przyzwyczaili w jeszcze lepszej wersji.

9. Siena Root – „Revelation”

Klimaty retro mają się dobrze. Zdaje się to potwierdzać najnowsza propozycja Siena Root. Mamy tu odwołania do szerokich i kolorowych lat 60. i grup progresywnych w stylu Jethro Tull. Polecam do samochodu i nie tylko jako znakomite umilenie czasu.

8. Tygers of Pan Tang – „Bloodlines”

Klasyczne heavy metalowe brzmienie zawsze jest w cenie. Kto zna doskonale twórczość Tygers of the Pan Tang wiedział dokładnie, czego się spodziewać i dostał dokładnie to, czego oczekiwał.

7. Depeche Mode – „Memento Mori”

Depeche Mode po ciosie, jakim niewątpliwie była śmierć Andrew Fletchera wrócili. I właściwie tyle, by można powiedzieć, ale Memento Mori to udana propozycja i podobnie jak poprzedniczki tutaj, nie odkrywa Ameryki, ale to nadal najwyższy poziom.

6. Katatonia – „Sky Void of Stars”

Katatonia poniżej pewnego określonego wysokiego poziomu nie schodzi. Na Sky Void of Stars pełno jest nawiązań do muzyki progresywnej, co mnie osobiście bardzo cieszy i pozwoliło mi z przyjemnością wracać do tego krążka. Przy okazji jak na Szwedów jest to album nadzwyczaj pozytywny. Nic się tu przesadnie nie wybija, ale też nic nie odstaje, całość jest spójna, co jest niewątpliwą zaletą.

5. The Rolling Stones – „Hackney Diamonds”

To pierwszy album studyjny bez nieodżałowanego wciąż Charliego Wattsa i mimo, że Glimmer Twins obaj przekroczyli już magiczną ósemkę z przodu nadal grają i nadal pchają do przodu ten wózek zwany rock n’ rollem. A Hackney Diamonds tylko to potwierdza. Życzyłbym takiej energii i chęci do działania jak mają Brytyjczycy wszystkim.

4. The Flower Kings – „Look At You Now”

Zastrzyk świeżej krwi w postaci dodatkowego klawiszowca spowodował, że The Flower Kings potwierdzili swoją obecność i stabilne miejsce we współczesnym progrockowym świecie. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to album, który mógłby powstać spokojnie w latach siedemdziesiątych i zabrzmiałby równie oryginalnie, co nagrany teraz.

3. Avenged Sevenfold – „Life is but a Dream…”

Eksperymenty z progresywnym brzmieniem to nic nowego jeśli chodzi o Panów z Avenged Sevenfold. Na tym albumie poszli jeszcze o krok dalej i wyszło im to wybornie. 7 lat czekaliśmy na Life is but a Dream… i w efekcie dostaliśmy hybrydę. Są tutaj zarówno utwory w klasycznym stylu A7X, ale też wspomniane progresywne eksperymenty. Najpierw słuchaczowi towarzyszy szok, a potem oczarowanie. Taki to krążek.

2. Neal Morse – „The Dreamer Joseph: Part One”

Szalenie cenię dokonania Neala Morse’a w każdym wcieleniu czy to Spock’s Beard, solowa kariera lub supergrupa Transatlantic. Jego ostatnie rockopery, mimo, że niepozbawione wad są nadal propozycjami z najwyższej półki. Czy to jego najlepszy album? Z każdym kolejnym odsłuchem skłaniam się do tego, że tak. W przyszłym roku czekam na drugę odsłonę tego koncepcyjnego albumu i historii biblijnego Józefa, syna Jakuba.

1. Steven Wilson – „The Harmony Codex”

Steven Wilson zabrał mnie w kapitalną podróż na swoim najnowszym albumie. To dzieło eklektyczne i klimatyczne. Najbardziej dojrzałe wydawnictwo w całej karierze Wilsona licząc też Porcupine Tree. Na wcześniejszych albumach składał hołd swoją inspiracjom, tym razem “tabula rasa”, z którą zaczynał poprowadziła go w różne strony. „The Harmony Codex” to i efekt Żaden krążek mnie tak w tym roku nie wbił w fotel. No i „floydowski” Rock Bottom. Polecam.

A gdyby ktoś z Was chciał posłuchać po jednej propozycji z każdego powyższego albumu zapraszam do odsłuchania tej playlisty. Miłego odsłuchu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *