Alan Parsons bez wątpienia był złotym dzieckiem brytyjskiego przemysłu muzycznego. Po wysłuchaniu albumu Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band Beatlesów zapragnął, by pracować w studiu nagraniowym i tak trafił do legendarnego już Abbey Road Studios. Mając 18 lat brał udział, jako asystent i operator taśmy, w sesji Czwórki z Liverpoolu, które aktualnie znane są jako Get Back Sessions, a wówczas były to pracę nad, jak okazało się, ostatnim albumem studyjnym The Beatles – Let it Be. Był obecny także w trakcie słynnego koncertu zespołu na dachu londyńskiego Apple Records, który miał miejsce 30 stycznia 1969 roku.
Punktem przełomowym w karierze Parsonsa, bez dwóch zdań, była współpraca z grupą Pink Floyd przy okazji albumu The Dark Side of the Moon. To wówczas zasłynął jako bardzo kreatywny inżynier dźwięku. Z jego inicjatywy powstały kultowe już pętle dźwiękowe jak: kakofonia zegarowa w intrze do Time czy kasa sklepowa z Money. Jednak Alan Parsons zamiast iść za ciosem i brać udział w nagraniu następcy Ciemnej Strony, dwa lata później odmówił Rogerowi Watersowi. Nie uczestniczył więc w sesjach do Wish You Were Here. Zamiast tego postanowił wraz z Erikiem Woolfsonem rozwinąć własny projekt muzyczny. Tak powstał The Alan Parsons Project.
Z założenia miał to być pomysł inny niż wszystkie. Przede wszystkim jedynymi stałymi członkami grupy byli właśnie oni. Pozostali współpracownicy mieli być tylko i wyłącznie muzykami sesyjnymi. Co więcej, w przeciwieństwie do innych zespołów, duet producencko-muzyczny podjął decyzję o braku występów, a skupieniu się wyłącznie na studyjnej działalności. Mimo takiej rewolucji ich debiutancki album zatytułowany Tales of Mystery and Imagination, nawiązujący do powieści Edgara Allana Poe, z 1976 toku okazał się dużym sukcesem. Uplasował się on w czołowej czterdziestce amerykańskiej listy Billboard 200. W nagraniach Woolfsona i Parsonsa wsparli muzycy zespołów Pilot oraz Ambrosia.
Kolejne płyty, I Robot oraz Pyramid, nie wypadały na tym tle najgorzej. Pierwszy z nich poruszał temat sztucznej inteligencji i robotów, z kolei historia drugiego kręciła się wokół piramid w Gizie. Eve, czwarta studyjna propozycja grupy, poruszała tematykę kobiecych cech i sił oraz problemów, jakie napotykały je w świecie zdominowanym przez mężczyzn. W roku 1979 Eric Woolfson mieszkał w Monako. Jak sam wspominał: Inspirowałem się najdziwniejszymi momentami, a jedną z rzeczy, które naprawdę zapoczątkowały pobudzenie kreatywności, było siedzenie w kasynach w Monte Carlo, w tym całym hałasie ludzi z maszynami, ludzi rozmawiających, ludzi poruszających się i całego zamieszania, jakie tam panuje.
Duetowi kompozytorskiemu trzeba oddać zmysł przy tworzeniu poszczególnych utworów i zdecydowane pójście z duchem czasu. Otwierający May be a Price to Pay zaczyna się subtelnymi dęciakami (swoją drogą jak one przyjemnie chodzą w zwrotkach), by za chwilę klimat ery disco przecinała rwąca partią basu. Jednocześnie słychać tutaj progresywne echa m.in. grupy Camel. Rolę głównego wokalisty w tym utworze pełni Dave Terry, znany z występów w grupie Elmer Gantry’s Velvet Opera. Prawdziwym pierwszym przebojem z tego albumu jest jednak Games People Play, czyli jedna z dwóch propozycji na płycie, gdzie za główne partie wokalne odpowiada Lenny Zakatek, etatowy, można tak rzec, członek APP, który był obecny na wszystkich wcześniejszych albumach.
Ciekawostką jest fakt zastosowania tutaj autorskiego instrumentu wymyślonego przez Parsonsa, który nazywa się Projectron. Był on zbliżony w swojej budowie do melotronu, który do odtwarzania samplowanej melodii wykorzystywał taśmę analogową. Niedługo później na rynku pojawił się Fairlight CMI, który szybko wyparł wspomniany wcześniej wynalazek. Dlatego Games People Play jest jedną z nielicznych pamiątek, gdzie się pojawia. Muzyk wspominał: To historia o kasynie. Mieszkaliśmy wtedy w Monte Carlo, dziesięć kroków od kasyna – bywaliśmy tam. Zresztą album „The Turn of a Friendly Card” w całości dotyczył hazardu, hazardzistów, problemów hazardzistów i gier, w które grają ludzie.
Time, w kontrze do poprzedniczki, to z kolei ballada, która utrzymana jest w iście floydowskim stylu. Ma w sumie dużą dozę melancholii, charakterystycznie przeciągającą się melodię i wiodącą rolę fortepianu. Na uwagę zasługuje też wokalista Eric Woolfson, który wspiął się tutaj na wyżyny. Oddajmy ponownie głos Parsonsowi: To bardzo trudna piosenka do zaśpiewania, ponieważ ma ogromny zakres wokalny. Eric wykonał świetną robotę nad oryginałem. Dopytywany o historię jej powstawania dodawał: To rodzaj smutnej piosenki. Myślę, że stała się ona inspiracją dla wielu osób, które się starzeją lub chorują. Często wykonuje się ją na pogrzebach. To lekko melancholijna piosenka.
Subtelny The Gold Bug jest dość niecodziennym przerywnikiem na The Turn of a Friendly Card. Zaczyna się niczym kompozycje Ennio Morricone do spaghetti westernów Sergio Leone. Następnie do głosu dochodzą syntezatory z wyrazistym, pulsującym basem. Tym, co intryguje w tej kompozycji jest jednak saksofon. W pierwszych wydaniach autorstwo tej partii przypisywano Melowi Collinsowi znanemu m.in. ze współpracy z grupą King Crimson. We wznowieniach The Turn… można było natomiast przeczytać, że partie te nagrał francuski saksofonista, którego imienia i nazwiska Alan Parsons już jednak nie pamięta.
Kulminacyjnym momentem krążka The Turn of a Friendly Card bez dwóch zdań jest tytułowa 16-minutowa suita, rozbita na pięć spójnych ze sobą części. Szerzej o czym opowiadają poszczególne składowej tego epickiego dzieła omówię niedługo w ramach cyklu Muzyczne SongStory. Jest to jednak opowieść, w której rozliczane są ludzka chciwość, dążenie do bogactwa za pomocą hazardu, a także wyraźnie pokazane jest niebezpieczeństwo, jakie niesie za sobą nadmierna skłonność do ryzyka. Za kołem fortuny siedzą zasępione twarze zakutych w kajdany i łańcuchy – to pierwsze takty wstępu, które obrazują z jak poważną tematyką mamy do czynienia.
Gdy dobra passa trwa ciężko zrezygnować, buzują hormony, a euforia odbiera resztę zdrowego rozsądku. To prowadzi do utraty wszystkiego, co dotychczas udało się zgromadzić. Taką tematykę porusza Snake Eyes, a Ace of Swords jest momentem pozornego zwycięstwa nad całym hazardowym systemem. Jak oczywiście powszechnie wiadomo, to tylko złudzenie, po którym następuje etap, w którym uzależniony hazardzista nie ma nic do stracenia. Wydaje się, że wyciąga poprawne wnioski, że zdaje sobie sprawę, że spirala, w której się znajduje, nie pozwoli mu zapanować nad swoim uzależnieniem (The dawn of reason lights your eyes with the key you realise to the kingdom of the wise). Kończy się jednak jak zwykle, kolejną przegraną przy karcianym stole. I znów krąg zatacza koło w postaci zakutych w kajdany posępnych ludzi w kasynie uświadamiając słuchacza, że jest to droga bez wyjścia.