..zastanawiałem się kiedyś, czy stand-upowe żarty, których wielką siłą jest wydźwięk i sceniczna ekspresja, będą bawić równie potężnie w formie pisanej. Nie od dziś wiadomo przecież, że kawały nabierają mocy, gdy dołoży się do nich odpowiednią intonację, akcent, mimikę. Co w przypadku, gdy za ten cały anturaż odpowiedzialny będzie wyłącznie czytelnik i jego wyobraźnia? Czy humor pisany będzie tak samo żarł, jak ten rzucony ze sceny? Pytania te zrodziły się w mojej głowie, gdy w dłoniach pojawiła się książka Niewydarzone historie jednego z weteranów polskiego stand-upu, a mianowicie Cezarego Jurkiewicza.
Już sam tytuł nie pozostawia złudzeń, toteż zasiadając do treści byłem pewny, że autor, w charakterystyczny i znany dla siebie sposób, odleciał w rejony, gdzie nie stanęła wcześniej żadna stopa. I będąc szczerym – nie przeliczyłem się w tej kalkulacji. Książka liczy nieco ponad 300 stron, ale czyta się ją sprawnie, ponieważ podzielona jest na zgrabne, kilkustronicowe rozdziały. Nie ma też relacji między historiami, co powoduje brak przywiązania czytelnika do bohaterów.
Jedynym stałym elementem każdej z nich jest Cezary w różnych formach. Między rozdziałami, w nieregularnych odstępach pojawiają się krótkie dialogi z mamą, będące również wytworem rozhuśtanej i rozbrykanej wyobraźni. Na łamach 55 krótkich form, główny bohater porywa odbiorcę w różne miejsca w czasie i przestrzeni. Jest narratorem najbardziej odjechanych historii, które, gdyby się dobrze zastanowić, mogą się w jakimś procencie wydarzyć.
Jurkiewicz w swojej książce dotyka tematów relacji damsko-męskich po wielokroć przywołując własną osobę w kontakcie z dziewczynami. Pojawiają się również wątki przenoszenia do innych wymiarów i przeskoki w czasie, gdy był małym chłopakiem, aspekty duchowe, a także zwykłe, przyziemne scenariusze, chociażby te dotyczące pracy. Uwierzcie, drodzy czytelnicy, absolutnie żadna z opowieści, które tutaj znajdziecie, nie jest normalna. Jestem przekonany, że tak jak i mnie, zaskoczą Was wielokrotnie – mówiąc językiem stand-upowym – puenty. Ten właśnie aspekt traktuję jako najmocniejszy element Niewydarzonych historii, co dowodzi, że Jurkiewicz, istniejący na scenie komedii od 2008 roku, potrafi w niezwykle zagmatwany, czasami mocno ironiczny i cyniczny sposób, poplątać wątki myślowe, byście sami siebie wyprowadzili na manowce.
Pośród wszystkich opowiadań zgromadzonych w tej książce, jedno szczególnie długie zapuściło korzenie. Siedmiostronnicowy Nierentowny pakt opowiada historie młodego chłopaka, któremu pewnego dnia zabrakło 50 groszy, by mógł sobie kupić oranżadę. Po wyjściu ze sklepu, podchodzi do niego nieznajomy i oferuje pomoc. W zamian za pożyczenie brakującej kwoty, dzieciak musi podpisać umowę, w ramach której, po swojej śmierci odda swoją duszę. Bez wahania, nie umiejąc pisać, młody zostawia uśmiech na końcu wielokartkowego dokumentu. Co było później? Nie chcę psuć Wam zabawy, więc nie zdradzę zakończenia, ale czuję, że ta historia, znając styl i ekspresję Jurkiewicza, wypowiedziana ze sceny nabrałaby jeszcze mocniejszego charakteru. Tak jak i wiele innych.
Przyznam się szczerze, że tę książkę jest trudno zrecenzować, by nie odebrać Wam całej przyjemności z przedzierania się przez kolejne, niewydarzone, a jednocześnie dobrze wykreowane historie. Oczywiście, zdarzają się takie, które przypadną do gustu mniej, albo wydadzą się mniej ciekawe (podobnie było w moim przypadku), ale całościowo to naprawdę ciekawa jazda, czasami bez trzymanki (na przykład, gdy Czarek rozmawia z autobusowym przystankiem i chce go zabrać w podróż). Moje obawy dotyczące żartów w formie pisemnej, na szczęście, się nie sprawdziły. Niezaprzeczalnie lubimy ich słuchać na żywo, ale aspekt wariantu pisemnego ma jeszcze jedną cechę. Pobudza naszą wyobraźnię, która w koniunkcji z treścią potrafi zabrać nas w miejsca, o których nie pomyślałby sam autor.