Albert Hammond jest bez wątpienią jedną z najbardziej wyrazistych legend muzyki popowej i rockowej. Jego twórczość przez dekady wywarła ogromny wpływ na przemysł muzyczny oraz wielu innych, znanych dziś artystów. Nie jest jednak on postacią, która jest przesadnie rozpoznawalna w Polsce. W przeciwieństwie do kompozycji, które przez lata stworzył. W tym roku powrócił po niemal dwudziestu latach z premierowym materiałem w postaci albumu Body of Work, który ukazuje wszechstronność Hammonda jako twórcy i wykonawcy. Na krążku znajdziemy ponadczasowe melodie z refleksyjnymi tekstami.
Co łączy m.in. supergrupę Jefferson Starship, legendarną Tinę Turner, Dianę Ross oraz Roda Stewarta? Postacią – pomostem jest właśnie Albert Hammond. Każdy z wymienionych wykonwców ma w swoim repertuarze piosenkę, za którą odpowiada właśnie ten Brytyjczyk. Któż nie zna takich przebojów z lat 80., jak I Don’t Wanna Lose You, Nothing Gonna Stop Us Now czy When I Need You? Listę utworów oraz grono artystów można byłoby powiększać w nieskończoność. Albert Hammond, na przestrzeni lat, wydawał również pod własnym nazwiskiem, a jego największymi przebojami są np. It Never Rains in Southern California czy I’m A Train.
Czas jednak przejść do zawartości albumu Body of Work. Droga do tego wydawnictwa była niezwykle wyboista, o czym w wywiadach wspomniał sam zainteresowany: Ostatnie siedem lat to był dla mnie trudny okres. Zachorowałem na autoimmunologiczną chorobę, która uniemożliwiła mi koncertowanie i śpiewanie na żywo. Pomyślałem, że chcę napisać coś opisującego moje życie aktualnie i co się ze mną dzieje. Hammondowi w tym roku stuknęło okrągłe osiemdziesiąt lat, więc wiadomo, że jest to płyta nagrana przez człowieka dojrzałego, który ma świadomość miejsca na linii życia. Jest on także mistrzem w opowiadaniu historii, które zamyka w proste i melodyjne piosenki. A przy tym wszystkim subtelnie dozuje emocje.
Do prac nad albumem Albert Hammond zaprosił swojego etatowego współpracownika Johna Bettisa. W efekcie, jak wspomniał w licznych wywiadach, po krótkim czasie mieli przygotowanych ponad 30 kompozycji. Wówczas zapadła decyzja o nagrywaniu albumu. Utwory powstawały w różnych miejscach, jednak lwia część w Nashville, w Stanach Zjednoczonych. Nic więc dziwnego, że czuć na płycie mocno charakterystyczny, amerykański klimat. Słychać doskonale, że Hammond nie chce rywalizować ze współczesnymi gwiazdami, tylko trzyma się swojego charakterystycznego stylu. I bardzo dobrze. Dokładnie tego oczekiwałem, choć nie brakuje w sumie eksperymentów z nowocześniejszymi brzmieniami (Don’t Bother Me Babe czy taneczny Looking Back).
Słuchając Body of Work odnoszę wrażenie, że tak, jak zresztą reklamował go sam artysta, jest to album refleksyjny. I choć nie odnajdziemy tu przebojów na miarę tych wspomnianych dwa akapity wcześniej, to całość materiału nie jest oparta wyłącznie na nastrojowych balladach. Hammond zapewnia także momenty skoczne i chwytliwe. Somebodys Child – mający w sobie nutkę country, folku i bluesa – to pierwszy z brzegu przykład. Skoro o country mowa to nie sposób nie wspomnieć o Gonna Be Alright czy The American Flag. Pozwalają one przenieść się do jakiegoś obskurnego, zadymionego baru przy ogromnej amerykańskiej autostradzie. Mnie takie obrazy pojawiały się w głowie w trakcie odsłuchu albumu. Z drugiej strony na Body of Work odnajdziemy nastrojowe kompozycje (Knocking on Your Door z bardzo sugestywnym tekstem i Bella Blue oparty na charakterystycznym rytmie walca).