Ileż godzin spędziłem przy muzyce grupy Axel Rudi Pell, niezliczone. Zasłuchiwałem się w ich muzyce przez kilka lat, upodobałem sobie zwłaszcza dłuższe kompozycje, jak to ja. Pewnego dnia wyłączyłem odtwarzacz z ich płytą, krążek wylądował w pudełku, pudełko na półce i nastał koniec pewnej epoki. Czasami czytałem jakieś informacje o nowych albumach, płytach kompilacyjnych, jednak ja wciąż do nich nie wracałem.
Kwietniowa premiera singla Guardian Angel oraz majowa Darkest Hour zainteresowały mnie na tyle, że z zaciekawieniem oczekiwałem premiery nowego albumu formacji, która nadeszła 14 czerwca.
Album Risen Symbol trwa 57 minut z sekundami i składa się z dziesięciu kompozycji. Całość otwiera nad wyraz klimatyczne intro The Resurrection (Intro), które płynnie przechodzi w Forever Strong. Po tych sześciu minutach wiemy, że zespół pozostał na obranej lata temu ścieżce i w dalszym ciągu podąża w obranym kierunku. Forever Strong pędzi do przodu, w rytm gitary Axela i perkusji. Jest ok, fani powinni być zadowoleni. Chwilę później słyszymy, znany z pierwszego singla, Guardian Angel i w dalszym ciągu pozostajemy w znanych klimatach. Krótka dygresja, moje podejście do coverów jest, jakie jest. Niekiedy bardzo mi się podobają, niekiedy nienawidzę ich od pierwszych dźwięków. Nie ma znaczenia, czy są podobne, czy inne; czasami magia działa, kiedy indziej jest jej totalny brak. Czwartym utworem na płycie jest cover. I to nie byle jaki, grupa zabrała się za utwór Immigrant Song z repertuaru Led Zeppelin i moim skromnym zdaniem, wyszło im nad wyraz dobrze. Przez czas, który minął od premiery albumu, bardzo często do niego wracałem i jeszcze nie zdążył mi się znudzić.
Po coverze słyszymy drugi singiel z albumu czyli Darkest Hour, który jest powrotem do znanego grania. Tuż po nim rozpoczyna się najdłuższa kompozycja z albumu, trwająca 10 minut Ankhaia, czyli to co lubię najbardziej. Czas trwania wspomnianego utworu pozwala na odpowiednie dozowanie klimatu, poczynając od wprowadzenia, dołączania kolejnych instrumentów, sola gitarowego i pozostałej części. Bardzo satysfakcjonujący utwór, wybijający się na prowadzenie wśród dotychczasowych kompozycji. Kolejny Hell’s on Fire, to powrót do charakterystycznego grania zespołu. Crying in Pain, nad wyraz udana ballada, trochę ukłon do tych, którzy są przyzwyczajeni, że ballada jest stałym punktem podobnych albumów. Right on Track, kolejny utwór, który nie wnosi niczego nowego, a na zakończenie otrzymujemy dłuższą kompozycje, trwający ponad 7 minut utwór Taken by Storm. Stworzony według podobne przepisu jak Ankhaia dający odrobinę pozytywnych wrażeń muzycznych.