bel canto – „Radiant Green”

Lista utworów:

1. Grass Mint Crisp
2. Erlkönig
3. Lifeworld
4. Prince Of Insecuria
5. Train Window Girl
6. Virginia
7. Lake Ice
8. Can Of Worms
9. The Winds Of The Milky Way
10. Wave Without A Shore

Oj, naczekaliśmy się na nowy materiał od bel canto, naczekaliśmy. Od ostatniego wydawnictwa minęło dwadzieścia lat. Długich lat. bel canto to aktualnie duet, który tworzą: Anneli Drecker oraz Nils Johansen. Trzy pierwsze albumu z lat 1987-1992 zajmują stałe miejsce wśród moich ulubionych płyt z kręgu elektroniki i wszystkiego pokrewnego. Piękne, delikatne melodie uzupełnione delikatnym śpiewem Anneli, który mógł kojarzyć się z wokalistką Cocteau Twins, Elizabeth Fraser, towarzyszyły mi przez wiele lat, a niektóre z nich towarzyszą nadal. Kolejny płyty nie odnosiły już tak dużej popularności, co nie znaczy, że nie są warte poznania.

W końcu 26 kwietnia tego roku światło dzienne ujrzał kolejny album bel canto zatytułowany Radiant Green. Album, który idealnie wypełnia pustkę istniejącą, przynajmniej dla mnie, wśród takich dźwięków. Głos Anneli w dalszym ciągu brzmi anielsko, tło wypełnione delikatnymi dźwiękami instrumentów elektronicznych tylko dodaje im uczucia szybowania wśród obłoków, zanurzenia się w nich i utraceniu połączenia ze światem zewnętrznym. To wszystko to są ogólniki, wypadałoby więc zająć się szczegółami i napisać coś więcej samym wydawnictwie. Już sam tytuł, Radiant Green (promienna zieleń), w połączeniu z pięknym zdjęciem zdobiącym okładkę, przedstawiającym idealne odzwierciedlenie tytułu, zapowiada piękną podróż. Piękną, delikatną, wypełnioną spokojem, słońcem oraz delikatnością.

Rozpoczynający całość Grasso Minut Crisp delikatnymi dźwiękami wprowadza nas w świat wyczarowany przez bel canto. Zamykając oczy możemy wyobrazić sobie, jak ktoś delikatnie chwyta naszą dłoń i wprowadza w zieleń lasu. Lasu, w którym promienie słońca delikatnie przenikają przez liście drzew i muskają wszystko wokół. Rozglądamy się wokół i wiemy, że przez najbliższe minuty, nic nas z tego miejsca nie wyciągnie. Erlkönig pokazuje nam, że oprócz wszechobecnej zieleni, możemy w tym lesie spotkać kolorowe motyle, delikatnie unoszące się w promieniach słońca. Zatrzymujemy się na chwilkę, która przeradza się w dłuższy postój połączony z wpatrywaniem się z podziwem w ferie barw. Lifeworld zachęca nas do ruszenia w dalszą podróż. Jest bardziej rytmiczny, skłania do szybszego kroku, któremu niechętnie się poddajemy, chcąc zobaczyć jak najwięcej z cudów nas otaczających.

Kolejne kompozycje prowadzą nas wśród tej krainy zieleni, zapraszając w różne miejsca, oferując różne dźwięki, które uprzyjemniają wędrówkę. Z każdym kolejnym fragmentem tej muzycznej wędrówki, zawartość albumu staje się bardziej delikatne, wręcz melancholijna. Klimat ulega zmianie zachęcając nas do dłuższego przebywania w kolejnych miejscach, do jeszcze bardziej uważnego obserwowania wszystkiego wokół, a co ważniejsze, wsłuchiwania się w każdy, nawet najdelikatniejszy dźwięk, który oferuje Radiant Green. Pierwsze spotkanie z tym albumem najlepiej przeżyć w słuchawkach. Tylko Wy i muzyka, żadnych rozpraszaczy, żadnych zbędnych dźwięków, zamknięte oczy i wyobraźnia, która jest pobudzana przez muzykę. Wiem, że w tym zabieganym świecie, który pędzi wciąż do przodu, trudno o takie chwile. Powiadam Wam jednak, że zdecydowanie warto na moment się odprężyć. Odłożyć telefon, położyć się wygodnie na kanapie i… odpłynąć. 

Na sam koniec tej podróży czeka na nas nagroda w postaci utworu Wave Without A Shore z delikatną partią zagraną na trąbce. Piękne zwieńczenie pięknego albumu. Poopowiadałem różne dziwne rzeczy, o jakimś lesie, motylach, o słońcu i zieleni, o wędrówce, którą możemy odbyć, jeśli tylko zamkniemy oczy i damy się wciągnąć w jej objęcia. Płyta najbardziej kojarzy mi się utworami typu Mornixuur, Sleepwaker czy Paradise, które fani bel canto znają doskonale. Muzyka z Radiant Green otacza z każdej strony i daje poczucie spokoju, wyciszenia i oddechu. Nie będę ukrywał, że właśnie takie dźwięki towarzyszyły mi przez lata i wśród takich dźwięków czuję się jak w domu. Sentyment do tego typu muzyki sprawił, że nie mógłbym wystawić niskiej oceny. Będę uczciwy i dam 5 w skali sześciostopniowej za możliwość powrotu do czasów młodzieńczych, za wywołanie pięknych obrazów w trakcie słuchania albumu, po prostu za całość.

Zachęciłem? Mam nadzieję, że tak i wszyscy, którzy znają moje upodobanie do tak delikatnych dźwięków, poczują się zaproszeni do wysłuchania Radiant Green. Pozostałych zachęcam do sprawdzenia, może zostaniecie fanami…