Oj, naczekaliśmy się na nowy materiał od bel canto, naczekaliśmy. Od ostatniego wydawnictwa minęło dwadzieścia lat. Długich lat. bel canto to aktualnie duet, który tworzą: Anneli Drecker oraz Nils Johansen. Trzy pierwsze albumu z lat 1987-1992 zajmują stałe miejsce wśród moich ulubionych płyt z kręgu elektroniki i wszystkiego pokrewnego. Piękne, delikatne melodie uzupełnione delikatnym śpiewem Anneli, który mógł kojarzyć się z wokalistką Cocteau Twins, Elizabeth Fraser, towarzyszyły mi przez wiele lat, a niektóre z nich towarzyszą nadal. Kolejny płyty nie odnosiły już tak dużej popularności, co nie znaczy, że nie są warte poznania.
W końcu 26 kwietnia tego roku światło dzienne ujrzał kolejny album bel canto zatytułowany Radiant Green. Album, który idealnie wypełnia pustkę istniejącą, przynajmniej dla mnie, wśród takich dźwięków. Głos Anneli w dalszym ciągu brzmi anielsko, tło wypełnione delikatnymi dźwiękami instrumentów elektronicznych tylko dodaje im uczucia szybowania wśród obłoków, zanurzenia się w nich i utraceniu połączenia ze światem zewnętrznym. To wszystko to są ogólniki, wypadałoby więc zająć się szczegółami i napisać coś więcej samym wydawnictwie. Już sam tytuł, Radiant Green (promienna zieleń), w połączeniu z pięknym zdjęciem zdobiącym okładkę, przedstawiającym idealne odzwierciedlenie tytułu, zapowiada piękną podróż. Piękną, delikatną, wypełnioną spokojem, słońcem oraz delikatnością.
Rozpoczynający całość Grasso Minut Crisp delikatnymi dźwiękami wprowadza nas w świat wyczarowany przez bel canto. Zamykając oczy możemy wyobrazić sobie, jak ktoś delikatnie chwyta naszą dłoń i wprowadza w zieleń lasu. Lasu, w którym promienie słońca delikatnie przenikają przez liście drzew i muskają wszystko wokół. Rozglądamy się wokół i wiemy, że przez najbliższe minuty, nic nas z tego miejsca nie wyciągnie. Erlkönig pokazuje nam, że oprócz wszechobecnej zieleni, możemy w tym lesie spotkać kolorowe motyle, delikatnie unoszące się w promieniach słońca. Zatrzymujemy się na chwilkę, która przeradza się w dłuższy postój połączony z wpatrywaniem się z podziwem w ferie barw. Lifeworld zachęca nas do ruszenia w dalszą podróż. Jest bardziej rytmiczny, skłania do szybszego kroku, któremu niechętnie się poddajemy, chcąc zobaczyć jak najwięcej z cudów nas otaczających.
Kolejne kompozycje prowadzą nas wśród tej krainy zieleni, zapraszając w różne miejsca, oferując różne dźwięki, które uprzyjemniają wędrówkę. Z każdym kolejnym fragmentem tej muzycznej wędrówki, zawartość albumu staje się bardziej delikatne, wręcz melancholijna. Klimat ulega zmianie zachęcając nas do dłuższego przebywania w kolejnych miejscach, do jeszcze bardziej uważnego obserwowania wszystkiego wokół, a co ważniejsze, wsłuchiwania się w każdy, nawet najdelikatniejszy dźwięk, który oferuje Radiant Green. Pierwsze spotkanie z tym albumem najlepiej przeżyć w słuchawkach. Tylko Wy i muzyka, żadnych rozpraszaczy, żadnych zbędnych dźwięków, zamknięte oczy i wyobraźnia, która jest pobudzana przez muzykę. Wiem, że w tym zabieganym świecie, który pędzi wciąż do przodu, trudno o takie chwile. Powiadam Wam jednak, że zdecydowanie warto na moment się odprężyć. Odłożyć telefon, położyć się wygodnie na kanapie i… odpłynąć.
Na sam koniec tej podróży czeka na nas nagroda w postaci utworu Wave Without A Shore z delikatną partią zagraną na trąbce. Piękne zwieńczenie pięknego albumu. Poopowiadałem różne dziwne rzeczy, o jakimś lesie, motylach, o słońcu i zieleni, o wędrówce, którą możemy odbyć, jeśli tylko zamkniemy oczy i damy się wciągnąć w jej objęcia. Płyta najbardziej kojarzy mi się utworami typu Mornixuur, Sleepwaker czy Paradise, które fani bel canto znają doskonale. Muzyka z Radiant Green otacza z każdej strony i daje poczucie spokoju, wyciszenia i oddechu. Nie będę ukrywał, że właśnie takie dźwięki towarzyszyły mi przez lata i wśród takich dźwięków czuję się jak w domu. Sentyment do tego typu muzyki sprawił, że nie mógłbym wystawić niskiej oceny. Będę uczciwy i dam 5 w skali sześciostopniowej za możliwość powrotu do czasów młodzieńczych, za wywołanie pięknych obrazów w trakcie słuchania albumu, po prostu za całość.