..gdy w końcówce roku 2022 ukazał się album Mr Gil zatytułowany Love Will Never Come, to pierwsze, o czym pomyślałem, to pytanie, kiedy fani usłyszą następcę Seven Widows autorstwa Believe. Od wspomnianego wyżej, genialnego wydawnictwa minęło wówczas pięć długich lat, co niezaprzeczalnie wzmagało apetyt na kolejne progresywne pejzaże, do jakich ten zespół zdążył fanów przyzwyczaić. Podczas jednej z moich rozmów z Mirkiem Gilem, współzałożycielem Collage, padły słowa, że nowa produkcja będzie najbardziej wymagającą i złożoną pod względem twórczym i jednocześnie najbardziej dopracowaną i wypełnioną szeregiem emocji, jakich wcześniej nie było. Kiedy usłyszałem te słowa, byłem ogromnie zaciekawiony, ale i jednocześnie w głowie rodziły się pewne obawy, czy to nie są wyłącznie czcze słowa zrodzone pod wpływem chwili. 22 listopada 2024 roku czas oczekiwania dobiegł końca i możemy w końcu zapoznać się z The Wyrding Way. I w tym miejscu już Wam zdradzę – lider Believe nie rzucał słów na wiatr. To opus magnum Mirka Gila. To ład i harmonia scalające wszystkie konstelacje, dające niegdyś początek i masę dotychczasowym albumom, które zostały skoncentrowane w jednym punkcie.
Najnowsze wydawnictwo Believe cechuje coraz rzadziej spotykane zjawisko w postaci czasu trwania. Mamy tutaj do czynienia z pięcioma utworami, o łącznej długości 63 minut, co tłumaczy w pewien sposób czas czekania na jego ukończenie. Skład zespołu, od wydania poprzedniego albumu przeszedł osobowy lifting. Trzon tworzony przez Mirosława Gila, Satomi i Przemysława Zawadzkiego został wzbogacony o Maćka Caputę (zastępującego Roberta Kubajka na perkusji), a także Jiniana Wildego (zajmującego miejsce wokalisty – Łukasza Ociepy). Tak skonstruowana nowa odsłona grupy, niczym doskonale zgrane ze sobą atomy, miała ogromny wpływ na ostateczny kształt The Wyrding Way.
Przechodząc do zawartości, interpretuję te pięć kompozycji jako pięć znaczących etapów w życiu człowieka, będącego ukrytym narratorem historii. Otwierający Hold On to suita trwająca ponad 20 minut, nostalgicznie i powolnie rozpoczynająca się skrzypcami Satomi, by po kilku minutach przerodzić się w pejzażową, gitarową podróż po wachlarzu emocji. Pozwalając sobie na pewną dozę interpretacji, powiedziałbym, że cała ta kompozycja opisuje stan człowieka w zawieszeniu, stojącego na rozdrożu i wątpliwą pewnością oraz decyzyjnością, co dalej. To historia człowieka pragnącego tym konkretnym momencie spowolnić bieg wydarzeń. Przez momenty dźwiękowego wzburzenia i zwiększonej intensywności wyśpiewywanych słów w centralnej części utworu, aż po całkowite wystudzenie i snujące się ponownie dźwięki skrzypiec, na własnej skórze czułem dynamikę i charakter zdarzeń, w których epicentrum stał doświadczony, lecz zmęczony życiem człowiek. Gitara Gila stanowi oś tej kompozycji i to dzięki niej mamy przez cały czas paliwo dla wyobraźni będącej swoistym przewodnikiem po tej dziwnej drodze.
Kolejny numer – Wicked Flame – zabiera słuchacza w przestrzeń, w której dominuje pożądanie, pragnienie i wstyd. To etap życia, kiedy bohater opowieści kontrastuje swoje emocjonalne potrzeby i własną kreację miłości z otaczającym światem, co ostatecznie doprowadza go do podskórnego uczucia wstydu. W warstwie instrumentalnej mamy tutaj do czynienia z o wiele bardziej dynamicznym i połamanym rytmem. Pojawiają się ostrzejsze solówki gitarowe Gila, a sekcja rytmiczna Zawadzkiego i Caputy wyznacza pulsacyjnie kierunek kolejnych dźwięków niczym elektrokardiogram. Całość została owiana niezwykle dramatycznym wokalem Wildego. Powoduje on ciarki, gdy połączymy warstwę liryczną i muzyczną w integralną całość.
Shadowland to królestwo Satomi, gdzie jej genialne i obrazogenne skrzypce wzbogacone o partie czystych klawiszy rysują całą historię. Ten utwór jest ogromnym ładunkiem emocji i w mojej ocenie stanowi punkt przełomowy w życiu podmiotu lirycznego. Wejście do krainy cieni niejednokrotnie kończy się drastycznie, lecz jest potrzebne, by podjąć dalsze decyzje. Nierzadko, w takim właśnie miejscu stajemy sami naprzeciwko swoich lęków. Po to, aby je przezwyciężyć lub spuścić głowę, ugiąć kolana i całkowicie odpuścić. W tym przypadku, pomimo solidnego bagażu cierpkich doświadczeń, gdzieś w oddali widać blade światło, uwalniające i kojące, które wyznacza nowy cel. Uwielbiam ten utwór, nie tylko za charakter nadany przez Satomi, ale również za bezprecedensowość, szczerość i kapitalną ścieżkę wokalną.
By My Tears to duchowe katharsis. To moment, w którym człowiek doświadcza uwolnienia ówcześnie skrępowanych i stłumionych uczuć. Linia gitarowa z narastającym tempem, biegnąca przez cały utwór, zamplifikowana ponownie przez skrzypce Satomi, szczególnie w drugiej części, jest mentalną poręczą, na której silnie i bezpiecznie można zacisnąć palce, by nadchodzące zakręty dziwnej drogi nie wyprowadziły z równowagi. Charakter jaki wyłania się z tej kompozycji utwierdza słuchacza w przekonaniu, że strudzony i wątpiący dotychczas człowiek, przestał wreszcie odczuwać i widzieć wszechotaczającą go ciemność. Upewnia się, że zauważone wcześniej światło jest słusznym drogowskazem.
Zamykający album Shine to afirmacja wszystkiego, co nadejdzie, wzbogacona o wewnętrzny spokój, którego korzenie silnie tkwią w przeświadczeniu, że dbając i kochając siebie, mamy w zanadrzu najsilniejszą broń do walki z cieniami – nadzieję. Z całego albumu, to najbardziej optymistyczny i nośny numer, będący prostym manifestem, ukazującym nierdzewiejącą nigdy prawdę, że jeśli nie zabraknie woli i chęci do życia, to wszystko będzie w porządku. I choć, to najkrótszy numer na płycie, swoim przekazem jest najsilniejszy. Gilowska gitara ponownie wychodzi przed szereg i mocną kreską rysuje linię dla pozostałych instrumentów. Skrzypce Satomi w istotny sposób kończą tą samą nostalgiczną frazą, co na początku Hold On, cały utwór i stają się jednocześnie najbardziej emocjonalną, dźwiękową kropką w historii Believe.