Search
Close this search box.

Bruce Dickinson – „The Mandrake Project”

Lista utworów:

1. Afterglow of Ragnarok
2. Many Doors to Hell
3. Rain on the Graves
4. Resurrection Men
5. Fingers in the Wounds
6. Eternity Has Failed
7. Mistress of Mercy
8. Face In the Mirror
9. Shadow of the Gods
10. Sonata (Immortal Beloved)

..kilka ostatnich lat na muzycznym podwórku upłynęło pod znakiem wielkich scenicznych powrotów, niekończących się tras pożegnalnych i długiego oczekiwania na nowe produkcje poszczególnych artystów i zespołów. Jeden z wykonawców, któremu poświęcę tutaj kilka zdań, również kazał fanom czekać na świeżynkę aż 19 lat. Gdy Bruce Dickinson, legendarny wokalista Żelaznej Dziewicy, w maju 2005 roku opublikował Tyranny of Souls, pomyślałem, że pewna formuła się wyczerpała. Za wyjątkiem kapitalnej kompozycji Navigate the Seas of the Sun i tytułowego utworu, nic mnie w kontekście tej płyty nie potrafiło zatrzymać na dłużej i też niezbyt regularnie do niej wracałem. Wówczas zrodziła się w mojej głowie pewna refleksja: będzie dłuższa przerwa, niech gość pośmiga samolotami, zajmie się szermierką i przewietrzy głowę. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że owa pauza będzie trwała blisko dwie dekady.

1 marca bieżącego roku Bruce Dickinson przerwał ciszę medialną i powrócił z The Mandrake Project. Czy po genialnych Accident of Birth i The Chemical Wedding zakładałem, że powróci do tamtej stylistyki? Szczerze mówiąc – nie. Liczyłem na zaskoczenie formatem, którego nie może realizować w swojej macierzystej formacji. Zakładałem, że po takim czasie szuflady pękały w szwach od pomysłów. Po przesłuchaniu nowego materiału połowicznie jestem zadowolony, ale do głębokiego oczarowania brakuje długości dwóch maratonów.

Album przynosi fanom 10 kompozycji, których poziom jest sinusoidalny. Odnoszę wrażenie, że część z nich powstawała na gorąco, zaraz po Tyranny of Souls, część potencjalnie pochodzi z odrzutów sesyjnych poprzednich wydawnictw, a w trzeciej kategorii znajdują się te stosunkowo świeże rzeczy. Czas być może okazał się najtrudniejszym przeciwnikiem na drodze do jednoznacznej jakości. Dwa single, które poznaliśmy przed premierą albumu: Afterglow of Ragnarok, a także Rain on the Graves, mimo mojego generalnego podejścia do singli (90 proc. z nich nie lubię), zostawiły we mnie pewne emocje. Pierwszy z nich zdecydowanie broni się rytmiką, chwytliwym refrenem i solówką Roya Z, drugi zaś mógłby się wcale nie pojawić na trackliście. W środkowej części melorecytacja tekstu obniża i spowalnia niepotrzebnie tempo, chociaż linia wokalna w całości nie porywa. Perkusyjny bit może nadaje się do klaskania na koncertach, ale nie jest to wystarczający argument bym przekonał się do tego numeru. By odrobinę podbudować opinię o drugim singlu przyznam, że teledysk robi robotę. Many Doors To Hell brzmi kapitalnie. Głowa sama buja się w rytm. Fani ciężkich dźwięków pewnie powiedzą, że to heavy-pop, ale zasadniczo etykieta nie ma znaczenia, jeśli utwór się podoba i nuci się jego melodię przez kilka godzin. Tak mam właśnie z tym numerem. Wszystko się w nim zgadza. Tylko dlaczego intro, a w nim rytmiczne bębny, brzmi jak intro do Rock You Like A Hurricane Scorpionsów? Nie mogę uciec od tych skojarzeń od pierwszego zetknięcia. Swoją drogą, w dalszych utworach również łatwo odnaleźć nawiązania do wspomnianego wyżej zespołu z Niemiec. I jeszcze jedno pytanie rzucę w eter: dlaczego właśnie ten numer nie stał się singlem? To bezapelacyjnie hit do radia, a solówka gitarowa w ostatnich sekundach ścina z nóg. 

Czwartą pozycją na The Mandrake Project, czyli Resurrection Men, jestem najbardziej rozczarowany i podczepię w tym miejscu ponownie opinię o drugim singlu. Ta płyta powinna mieć osiem utworów, poprzez usunięcie wspomnianych dwóch kompozycji. Dość bezbarwny, mocno przewidywalny i ze słabą linią wokalną nie przyciągnął mojej uwagi, a przy kolejnych odsłuchach całości pomijam go bez wyrzutów sumienia. Fingers in the Wounds jest nienarysowaną linią oddzielającą pierwszą i drugą część albumu. Jest również mieszaniną akustycznych i heavymetalowych dźwięków, które mogliśmy usłyszeć już wcześniej, ale w środkowej części zawiera bliskowschodnie elementy, które na pierwsze ucho nie dostały ode mnie plusa, ale z czasem się do nich przekonałem. Pasują i urozmaicają. Eternity Has Failed to wariacja na utwór jaki znamy doskonale z albumu The Book Of Souls macierzystego zespołu wokalisty, tylko w krótszej i mniej rozbudowanej formie, ale w żaden sposób gorszej. Jest gęsto, intensywnie, Roy Z dołożył ognia, przez co ten numer bez wątpienia urośnie do rangi jednego z najlepszych na tym krążku. I teraz, w mojej ocenie, wjeżdza biały Gandalf – Mistress Of Mercy. W tym diabelstwie wszystko się zgadza. Jest ostro, zadziornie i szybko, a do tego stylistycznie najbliżej do Accident of Birth. Dickinson jest w tym przypadku w znakomitej formie, co jednocześnie potwierdza, że płyta powstawała przez lata i kondycja frontmana się zmieniała. 

Po galopujących koniach przychodzi czas na balladę w stylu Journeyman znanej z albumu Dance of Death. Lekko, momentami romantycznie i, niestety, nijako. Face in the Mirror to numer, który wleci jednym uchem i wyleci drugim bez żadnej zaczepki. Taka trochę zapchajdziura. Shadow of the Gods i Sonata (Immortal Beloved) zamykają Mandragorę w naprawdę dobrym stylu. Obie zaczynają się delikatnie, by po kilku minutach nabrać siły ciężkiej burzy pełnej szarpiących akordów, solidnej współpracy sekcji rytmicznej i dojrzałej, a także przemyślanej linii wokalnej. Dickinson wie, kiedy ma być delikatny, a kiedy ma przywalić ciężkim młotkiem. Pierwszą z wyżej wymienionych postawiłbym w topce zaraz obok Mistress Of Mercy i Many Doors To Hell. Cieszy fakt, że nie jest przekombinowana. To klasyczna heavymetalowa żyletka tnąca z niezłą precyzją. Ostatni numer na liście trwa blisko dziesięć minut i mimo, że trafia w mój gust, to bez ogródek powiem, że mógłby być krótszy o połowę. Wówczas nabrałby jeszcze większej siły. Zbyteczne są te melorecytacje, bo wybijają z rytmu i prędkości, która została zbudowana kilka sekwencji wcześniej. Browarnik też momentami brzmi, jakby chciał usnąć podpierając mikrofon. Ale instrumentalnie ten numer brzmi kapitalnie. Wysokiej jakości sztuka wieńcząca album. Roy Z jest magikiem i tezy tej nie trzeba zbytnio argumentować.

Po 19 latach czekania nie powiem, że jestem całkowicie ukontentowany, ani równie mocno rozczarowany. Mimo wypunktowanych minusów i nierównej jakości poszczególnych numerów, słuchanie The Mandrake Project sprawiło sporo przyjemności i zbudowało poczucie, że ten album był Dickinsonowi oraz jego fanom potrzebny. Cieszę się, że wokalista Iron Maiden na kartach solowej kariery, nawet kosztem niezadowolenia innych, próbuje i nie boi się eksperymentować. Pokazuje tym podejściem, że jest dojrzałym i doświadczonym artystą, który realizuje swoją wizję. Czuję, że następca Mandragory może być lepszy, bo jego produkcja nie będzie aż tak rozciągnięta w czasie. Czekam zatem!