Collage – „Moonshine”

Lista utworów:

1. Heroes Cry
2. In Your Eyes
3. Lovely Day
4. Living in the Moonlight
5. The Blues
6. Wings in the Night
7. Moonshine
8. War is Over

Ponad dwie i pół dekady, tyle trwała cisza w obozie rodzimego progrockowego zespołu Collage. Wkrótce minie rok od premiery ich najnowszego albumu “Over and Out”, który recenzował Nasz Redaktor Naczelny – Błażej Obiała. Skądinąd docierają głosy, że muzycy pracują już nad jego następcą. Mam nadzieję, że teraz Panowie z Collage nie będą aż tak długo trzymać nas w niepewności. Przy okazji powrotu Collage nakładem Mystic Production ukazały się reedycję dwóch kultowych albumów – “Baśni” oraz “Moonshine”. Pierwszy z nich opisałem już wcześniej, teraz czas na “blask księżyca”…

Collage odkryłem gdzieś w okolicach 2019 roku. Trochę późno, ale tak to się złożyło, że przy okazji rozwijania progrockowej pasji znajomy podesłał mi Living in the Moonlight z krótkim komentarzem – „Patrz! To polskie Marillion”. Nie trzeba było większej zachęty dla mnie, by zapoznać się z tą kompozycją. W tym czasie Marillion zyskał u mnie wyjątkowe miejsce i tak jest do dziś. Mimo tego, że uznaję właściwie tylko płyty nagrane z Fishem. We wspomnianym Living in the Moonlight usłyszałem wyraźną inspirację brytyjską grupą, ale było to twórcze. Nie mieliśmy do czynienia ze zwykłą kalką przeniesioną na polskie realia.

Zapragnąłem posłuchać więcej, ale było to karkołomne zadanie. Na każdym z zyskujących na popularności serwisów streamingowych próżno było szukać twórczości Collage. Tak naprawdę ratował mnie trącący już nieco myszką YouTube. Na początku było „Moonshine”, z którego pochodzi właśnie Living…, później zapoznałem się z debiutem, a następnie z resztą dyskografii zespołu. Kolejnym wyzwaniem było jej skompletowanie na nośnikach fizycznych. Nakłady dawno się wyczerpały, a ceny na serwisach aukcyjnych były naprawdę kosmiczne. Ostatnie wznowienia miały miejsca w 2003 roku, więc w tym roku minęło okrągłe 20 lat.

“Moonshine” to album skierowany nie tylko na nasz rodzimy rynek, ale przede wszystkim na podbój Zachodu. Pierwotnie wydany przez holenderską wytwórnię SI Music, za sprawą Roadrunner Records w 1995 roku trafił dosłownie na cały świat i stał się doskonałą wizytówką polskiego neoprogrockowego grania. Byli tacy hegemoni w Polsce, jak SBB czy Skaldowie, dla których szeroko pojęta muzyka progresywna była bazą w wypracowaniu własnego stylu. Kiedy jednak w latach 90. ten gatunek muzyczny wracał do łask na czele byli już inni przedstawiciele. Czy to najważniejszy i najlepszy album Collage? Jak dla mnie bez wątpienia tak. Jest tu wszystko czego potrzeba – doskonałe, anglojęzyczne teksty, charyzmatyczny wokalista oraz po prostu świetne kompozycje. W porównaniu choćby do „Baśni” – ten krążek znajduje się półkę wyżej. Należy także podkreślić, że wyróżnia się na „Moonshine” znakomity akcent i wymowa angielska Roberta Amiriana. Gdyby nie świadomość, że to nasz rodzimy zespół, można byłoby się naprawdę pomylić.

No i tak otwierający Heroes Cry to popis gry zarówno Krzysztofa Palczewskiego na instrumentach klawiszowych, jak i Mirka Gila na gitarze. To właśnie ich współbrzmienie zwróciło szczególnie moją uwagę, kiedy usłyszałem Collage po raz pierwszy. No i ten Living in the Moonlight zilustrowany teledyskiem. Gitarowe solo w tej kompozycji? Klasa światowa. Kiedy tylko ją usłyszałem, postawiłem sobie za cel nauczyć się jej ze słuchu. Nie było to bardzo karkołomne zadanie, jednak artykulacja Mirka Gila jest nie do podrobienia. Co jeszcze? Dynamiczny The Blues trwający prawie 8 minut mija dosłownie, zanim zdążymy się zorientować. „Moonshine” to także znacznie więcej dłuższych form (Wings in the Night, In Your Eyes), których wyrazistym punktem jest kompozycja tytułowa. Krótko mówiąc, jest to album-pomnik, który stał się protoplastą dla kolejnych zespołowych sięgających po progresywną muzykę i mimo niemal trzech dekad na liczniku nadal stanowi wzorzec.

Tak jak zacząłem tę recenzję, tak ją skończę. Collage długo kazało na siebie czekać. Wielu fanów, znacznie bardziej doświadczonych ode mnie, wątpiło w powrót zespołu, bowiem już od 2014-2015 roku mówiło się o płycie. Jak wiemy – od tamtego czasu upłynęło trochę wody w rzece, a Collage po latach zaistniał w przestrzeni polskiej sceny rockowej i progowej. Zapotrzebowanie jest, bo pewnie wielu jest takich pasjonatów jak ja, których kiedy ukazywały się zarówno „Baśnie”, jak i „Moonshine”, nie było jeszcze na świecie. Zresztą panowie mogli się o tym przekonać podczas Summer Fog Festivalu. Miny muzyków, kiedy uświadomiłem ich, że gdy ukazywał się album „Safe” ja miałem rok, a mojego przyjaciela stojącego przede mną nie było jeszcze na świecie, były bezcenne. Tych oto dwóch młodych ludzi było jednymi z setek, którzy przyszli ich usłyszeć na żywo, a jeszcze mieli okazje zamienić z nimi parę słów. Collage, dobrze, że jesteście i idźcie za ciosem. Pierwsze dwa kroki wykonane – czekamy na więcej.