Po sześciu latach Dr. Dog wreszcie wydaje swoją jedenastą płytę, która zatytułowana jest tak samo jak grupa. Co w takim razie kryje się za tą nazwą i jak brzmi zespół po ponad dwudziestu latach od zawiązania? Posłuchajmy!
Banalne jest to, że Dr. Dog nigdy nie był zespołem głównego nurtu i ten album utwierdza słuchacza w tym przeświadczeniu. Płyta kontynuuje i rozwija niezależne połączenie folku z rockiem, wraz ze szczyptą psychodeliki, co jest klasycznym brzmieniem grupy. Głównym producentem krążka jest gitarzysta zespołu Scott McMicken. Pod jego zwierzchnictwem grupa tworzy kompozycje, które są pełne ciepła, dynamiki i lekkości. Każdy z utworów wydaje się pieczołowicie przemyślany i dopracowany do ostatniej nuty, co łatwo jest to usłyszeć w bogatych, wielowymiarowych instrumentalizacjach. Wszystko dzieje się na bazie pełnych przestrzeni bębnów i regularnie przewijającego się tamburynu, który zwyczajnie uzależnia. Niezbędnikiem każdej piosenki jest keyboard, który tworzy tło dla innych instrumentów, choć są momenty, kiedy przebija się on na przody. Mimo wszystko Dr. Dog to zespół gitarowy, a zatem i one mają tu też swoje chwile. Od tworzenia rześkich melodii, po jammerskie solówki skradające uwagę słuchającego, jak ta w utworze Lost Ones. Na tym się nie kończy, bo ta płyta to cały asortyment instrumentów. Od słodkich, skrzypcowych nut w melancholijnych i folkowych utworach, po radosne, niezwykle indie-rockowe trąbkowe akcenty w skoczniejszych kompozycjach.
Tą różnorodność instrumentalną i pilność w produkcji słychać było już w świetnych singlach, które zespół wydawał od marca tego roku. Główny, Still Can’t Believe, to powolna melancholijna ballada, która łączy w sobie szumiące brzmienie keyboardu, delikatne dęte akcenty oraz szorstkie, metaliczne brzdękanie gitary. Nakładając na to sentymentalny wokal, w naszych uszach buduje się intymny utwór o miłości, do którego nie pozostaje nam nic innego niż bujać się w ramionach ukochanej osoby. Zespół jednak nie zatrzymał się na tym. Drugi singiel, Talk is Cheap, ma znacznie szybsze tempo i jaśniejszą perkusję. Nie sprawia to jednak, że brakuje mu uroku. Kawałek jest niesiony przez dźwięczną melodię gitary basowej, na tle której powstaje indie-rockowy przebój. Ma on w sobie wszystko – cudaczną produkcję pełną smaczków jak Omnichord i ekscytujące wokale, które w pewnych momentach ustępują chórkom, a te są niesamowicie uzależniające do słuchania. Ta piosenka to idealny przykład pogodnej feel-good music, bo jedynie uczucie jakiemu można ją przyrównać, to ciepłe wiosenne promienie słońca na twarzy.
Wokale to też rzecz, którą na tej płycie warto podkreślić, bo użycza ich cały zespół i są one również kluczowym elementem tego krążka. Od harcerskich chórków, po nucenie delikatnych melodii i użycie wokalizy jako fragmentu instrumentalizacji. Na absolutne wyżyny jakości na tej płycie pod tym względem wspina się piosenka Fine White Lies, gdzie anielskie wokale sprawiają, że staje się ona senną i aksamitną kompozycją. Obok takich utworów znajdują piosenki znacznie bardziej folkowe, które mają w sobie wręcz Bob-Dylanowskie, lekkie i lekceważące podejście do śpiewania, które porywa w swoim braku skruchy. Tu na pierwszy plan wychodzi White Dove i głęboko inspirowany Americaną, Love Struck skomponowany z M. Wardem.
Dr. Dog jest pełen piosenek o różnym wydźwięku, jedenaście kawałków tworzy jednak spójne dzieło. Abstrakcyjne i często niejasne teksty piosenek poruszają tematy takie jak miłość, przemijanie, nostalgia oraz niebycie. Abstrakcyjność nie oznacza jednak, że zespół nie zapodaje i nie ukrywa w swoich utworach pięknych linijek. Co by nie powiedzieć, ujmujące jest zakończenie piosenki Tell Your Friends, które niczym morał mówi: tell all your friends you love them, you don’t see them every day.