Grandaddy – „Blu Wav”

Lista utworów:

1. Blu Wav
2. Cabin in My Mind
3. Long As I’m Not the One
4. You’re Going to Be Fine and I’m Going to Hell
5. Watercooler
6. Let’s Put This Pinto On the Moon
7. On a Train Or Bus
8. Jukebox App
9. Yeehaw Ai in the Year 2025
10. Ducky, Boris and Dart
11. East Yosemite
12. Nothin’ to Lose
13. Blu Wav Buh Bye

Żeby w pełni docenić Blu Wav Grandaddy, trzeba zrozumieć okoliczności powstania tego albumu i historię zespołu. To tak, jakbyśmy nagle zobaczyli jakieś dziwaczne dzieło sztuki do zrozumienia, którego potrzebujemy klucza interpretacyjnego. Samo w sobie jest albo niezrozumiałe, albo wręcz nieatrakcyjne. Tak jest właśnie z tym krążkiem. Blu Wav to krążek najzwyczajniej w świecie nudny, powtarzalny i nieekscytujący. Kluczem do jego docenienia są pozamuzyczne doświadczenia, które wywołuje. A jest ich bardzo dużo. Wystarczy tylko przebić się przez tę złudną fasadę monotonii. Tego rodzaju wydawnictwa zdecydowanie nie są dla każdego, bo czasami po prostu chce się posłuchać dobrej muzyki, a nie analizować tego, co ukrywa się w kontekście.

Aby więc w ogóle zacząć dyskusje o nowym albumie Grandaddy, należy przypomnieć, że jest to zespół kultowy dla klimatów lo-fi przełamanego elementami dream popu i space rocka. W swojej mierzącej ponad 32 lata karierze muzycy przeszli drogę od bardzo powolnych początków pierwszej połowy lat 90., przez rolę umiejętnych komentatorów współczesnych nastrojów kulturowych za przyczyną słynnego The Sophtware Slump z 2000 roku, aż po zawieszenie działalności w 2006 roku ze względu na finansową nieopłacalność projektu. Wrócili na dobre z nowym krążkiem w 2017 roku, ale nieco ponad rok później jeden z kluczowych członków zespołu, Kevin Garcia, niespodziewanie zmarł w wieku zaledwie 41 lat. Przyszłość grupy znowu stanęła pod znakiem zapytania.

Blu Wav jest więc z dawna wyczekiwanym i (prawdopodobnie) ostatnim krążkiem w dorobku Grandaddy, który służy jednocześnie jako próba przeprocesowania żałoby. To jednocześnie pożegnanie, ale także głośne wskazanie, że wszystko będzie raczej dobrze. Kontekst płyty wskazuje więc, że powinniśmy zapiąć pasy, bo przed nami porządny emocjonalny rollercoaster z potencjałem na kultowe arcydzieło. Znając talent kierownika projektu – Jasona Lytle’a – spokojnie mogliśmy się tego spodziewać. W końcu, patrząc całkowicie samolubnie, tego rodzaju dramaty często skutkują wybitnymi albumami. Tu ścieżka jest nieco inna.

Blu Wav to album spokojny, marzycielski, słodko-gorzki, ale przede wszystkim bardzo wolny i nudny. Wszystkie piosenki zlewają się w jedną całość, a jeśli nie skupimy całej naszej uwagi na tym, co się dzieje, to od połowy marzymy o tym, żeby już skończyć i przejść do czegoś bardziej interesującego. Osoby, które nie siedzą w takich klimatach lub trafią na płytę z czystego przypadku, na pewno bardzo szybko się od tych kompozycji odbiją. Nic tu od razu nie zachwyca, nie zaskakuje, ani nie motywuje do ponownego przesłuchania. Kiedy jednak weźmiemy pod uwagę okoliczności powstania albumu, jej przekaz i rolę w historii zespołu, sprawa nabiera nieco innego biegu. Blu Wav uczy nas, żeby zatrzymać się w miejscu, pomyśleć, skupić się na dźwiękach i tekście, na przepięknych pejzażach dźwiękowych, które balansują na granicy indie folku, dream popu i współczesnej psychodelii.

Świetnymi przykładami są tu choćby You’re Going to Be Fine and I’m Going to Hell, East Yosemite czy zamykające krążek przed epilogiem Nothin’ to Lose. Blu Wav to więc niecałe 45 minut łabędziego śpiewu, który nie porywa, ale przejmuje. Sam w takim podejściu znajduję ogrom piękna, zwłaszcza w czasach, kiedy co piątek serwuje się nam dziesiątki premier, FOMO nie daje nam spokoju i staramy się, jak tylko możemy, żeby dogonić własny ogon. Grandaddy mówi nam, że to wszystko nie ma za bardzo sensu i pora przestać się przejmować czy coś jest dobre, czy też nie. Pora po prostu być i skupić się na emocjach, które nam towarzyszą. Jest to jednocześnie kolejny dowód na to, żeby normalizować słuchanie i czerpanie przyjemności z średnich płyt, bo one też nas otwierają na całą gamę doświadczeń, których nie znajdziemy na albumach szeroko odbieranych jako „wybitne”.

Tego rodzaju płyty bardzo ciężko się ocenia, bo wiele zależy tu od własnych oczekiwań wobec nowych wydawnictw. Nie wiadomo, czy warto zradykalizować swoje podejście i pójść w stronę tekstualnego czytania, myśląc jedynie o jakości piosenek z perspektywy osoby, które nie ma pojęcia o kontekście. Jeśli tak zrobimy, to Grandaddy na tym straci, choć będzie to wyglądało bardziej uczciwie wobec osób, które poszukują czegoś na „tu i teraz”. Blu Wav nie jest taką płytą. To album, który ma nas zatrzymać i wymusić zarzucenie wszelkich oczekiwań, przekształcając nudę i utarte schematy w zalety, pokazując nam, że w nich też jest wartość.