Green Day nagrał swoją najlepszą płytę od American Idiot (2004) i trzecią najlepszą w swojej karierze (zestawienie uzupełnia Dookie z 1994 roku). Mało tego, Saviors mocno romansuje też z grungem i postpunkiem, prezentując jednocześnie jeden z najlepszych warsztatów tekściarskich Billie’ego Joe Armstronga. Nie przesłyszeliście się. Wiem, że Green Day budzi wiele skrajnych emocji i to one mogą nam dzisiaj bardzo przysłonić otwartość na to osiągnięcie. Mimo wszystko jednak, spróbujmy, choć trochę zapomnieć o ich największych sukcesach komercyjnych, polaryzującej dyskografii i posłuchajmy zespołu, który będąc już 38 lat na scenie próbuje odnaleźć się w bieżącej rzeczywistości.
Bardzo możliwe, że mimo tych usilnych starań Saviors nie sprawi, że zmienicie zdanie o Green Dayu. Wciąż słyszymy tu te same schematy, tego samego ducha popowej interpretacji punkowych ideałów. Jednocześnie jednak album ten jest jak żaden inny w karierze amerykanów. Brzmieniowo trochę tu Insomniac i American Idiot, ale są też estetyczne rozwiązania, kierujące w stronę najnowszego Alice in Chains, wczesnej Nirvany czy najlepszych punkowych inkarnacji drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. To naprawdę pocieszające, że mimo tak złożonej kariery, pełnej wzlotów i upadków, Green Day wciąż próbuje zrobić coś innego, a – co najważniejsze/najciekawsze – zaadaptować się do współczesności, jednocześnie pozostając wiernymi swoim ideałom.
Właśnie z tego powodu nie można tego krążka interpretować w oderwaniu od jego punktu wyjściowego: Saviors było płytą nagrywaną między 2020 a 2023 rokiem, dokumentującą i komentującą otaczającą rzeczywistość, która przecież uległa fundamentalnym zmianom w ciągu tych paru lat. Nie jest to oczywiście absolutnie żadnym zaskoczeniem, że Green Day lubuje się w komentarzach politycznych i społecznych. Zbudowali przecież na tym większość swojej kariery. Jeśli więc jest to wyznacznik ich sukcesu, to Saviors jest jednym z ich największych. Jasne, przekaz jest czasami prosty i bezpośredni, ale kiedy na spokojnie przestudiujemy teksty Armstronga, to album ten okazuje się kolejną, niezwykle ciekawą poetycką interpretacją Amerykańskiego społeczeństwa.
Świetnie widać to w piosence otwierającej album, The American Dream Is Killing Me, omawiającej, kryzys ekonomiczny i mieszkaniowy, post-pandemiczną rzeczywistość i próbę znalezienia się w atmosferze przytłoczenia emocjonalnego w ramach rozliczenia z obietnicą amerykańskiego snu. Szukając tego rodzaju przekazów – zarówno tych chwytliwych w prostocie i nieco bardziej złożonych – warto zwrócić też uwagę chociażby na Bobby Sox, Dillema, Coma City, Strange Days Are Here to Stay czy Living in the ‘20s. Pewnie najlepszą rekomendacją będzie fakt, że o każdej z piosenek na płycie można napisać solidny amerykanistyczny czy kulturoznawczy esej interpretacyjny. To tylko dowód na to, że Green Day świetnie odnajduje się w momentach kryzysowych. Tak było w czasach wojen kulturowych lat dziewięćdziesiątych, tak było za prezydentury George W. Busha, tak jest i teraz w czasie emocjonalnego procesowania popandemicznego pogorzeliska społecznego w czasie walki wyborczej przed zbliżającymi się amerykańskimi wyborami prezydenckimi.