W listopadzie 2022 roku Ian Anderson ogłosił rozpoczęcie prac nad kolejnym albumem studyjnym grupy Jethro Tull, którego premierę zapowiedział na wiosnę roku następnego. Właśnie pojawił się na rynku „RökFlöte”, 23. studyjny krążek w dyskografii zespołu. Choć najlepsze lata bez wątpienia formacja Jethro Tull ma już za sobą, to najnowsza propozycja jest naprawdę udana.
W ostatnich latach Ian Anderson nie rozpieszczał fanów nowymi dźwiękami pod sztandarem formacji, którą współtworzy od ponad 55 lat. „RökFlöte” od poprzednika, czyli albumu „The Zealot Gene”, dzieli dokładnie 14 miesięcy i 51 tygodni. To najkrótszy okres między albumami Jethro Tull od… 1980 roku. Jest to niewątpliwie ekspresowe tempo prac, porównując fakt, że pracę nad „The Zealot Gene” trwały niemal 5 lat. Tak się złożyło, że ta najkrótsza luka między studyjnymi krążkami wydarzyła się zaraz po najdłuższej. Między „The Zealot Gene”, a w pełni autorskim „J-Tull Dot Com” minęły dokładnie 23 lata.
„RökFlöte” to drugi album studyjny, na którym jedynym członkiem oryginalnego składu zespołu jest właśnie Ian Anderson. Na całość składa się 12 kompozycji zamkniętych w niecałe 45 minut. Muzycznie znajdziemy tutaj wszystko, co najlepsze w dorobku grupy. Zresztą sama nazwa płyty zdradza nieco aspiracje Iana Andersona. Pierwotnie tytuł miał brzmieć „Rock Flute” i być w pełni instrumentalny z wyraźną dominacją fletu. I to słychać. Jednak, w czasie prac, Andersona szczególnie zainspirowała mitologia nordycka, stąd zmiana słowa Rock na Rök oznaczającego kierunek i kurs. Potem już tylko zmiana drugiego członu tak, by zachować pisownię.
Już w otwierającym całość Voluspo zdradzają się nordyckie inklinacje Jethro Tull. Otwierający całość fragment poematu „Voluspa” wyrecytowany po islandzku wprowadza słuchaczy w nastrój, który nie opuści nas przez najbliższe trzy kwadranse. Zresztą angielska część tekstu to po prostu parafraza oryginalnego. Singlowy Ginnungagap poznaliśmy trzy miesiące przed premierą. To ponownie kawałek oparty na wyrazistej, chwytliwej partii fletu, z pulsującym rytmem i solidnymi gitarowymi fundamentami. Jakże różni się on od drugiej oficjalnej propozycji, jaką otrzymaliśmy przed premierą, czyli The Navigators, która jest jeszcze bardziej przebojowa, momentami podchodząca pod ambitny pop.
Co dalej znajdziemy na „RökFlöte”? Allfather to równie dynamiczna propozycja, która zostawia dużo przestrzeni do fletowych improwizacji dla Andersona i z pewnością pojawi się na najbliższych koncertach. Wolf Unchained – rozpoczynający się wyciem wilków – ma wyrazisty gitarowy riff, którym popisuje się Joe Parrish-James. Łyżką dziegciu w całości jest ostatnia singlowa propozycja – Hammer on Hammer z balladowym intrem i mocniejszym refren, a także środkową częścią, która jednak nie do końca przypadła mi do gustu, choć nadal jest to najwyższa jakość artystyczna.
Na osobny akapit zasługuje jeszcze na pewno Trickster (and the Mistletoe). To kompozycja w stylu dawnym, która znakomicie sprawdzi się na różnego rodzaju średniowiecznych eventach. Kolejna świetna partia fletu, którego melodia na długo zostaje w głowie i sam kilkukrotnie złapałem się na tym, że co chwila ją sobie nucę. Podobnie jak fragment doskonałego finału w postaci Ithavoll, który – ponownie rozpoczęty islandzką recytacja fragmentu nordyckiego poematu – stanowi klamrę albumu.