Nazywanie Joe Bonamassy współczesnym królem bluesa nie jest bynajmniej nadużyciem. Jego pozycja, budowana konsekwentnie od ponad dwóch dekad, w tym środowisku jest niepodważalna. To właśnie 20 lat temu początkujący, ale jednocześnie doświadczony współpracami z wielkimi tego muzycznego świata, młodzieniec z New Hartford w stanie Nowy Jork po raz pierwszy nagrał płytę hołd dla swoich muzycznych guru o nazwie „Blues Deluxe”. Właśnie otrzymaliśmy jej drugą odsłonę w wykonaniu dojrzałego i doświadczonego człowieka, ale o tym więcej poniżej.
Joe Bonamassa jest bez wątpienia złotym dzieckiem amerykańskiego bluesa. Już w wieku 12 lat występował przed B.B. Kingiem, a później wraz z synami innych amerykańskich muzycznych legend – Berry’ego Oakleya, Milesa Davisa oraz Robbiego Kriegera – założył zespół Bloodline. Na swoim koncie mieli oni jeden studyjny krążek, po którym Joe zdecydował się na karierę solową. W 2000 roku ukazał się jego debiutancki album zatytułowany „A New Day Yesterday”, a po dwóch latach na rynku pojawił się z kolei „So, It’s Like That”. W tamtym momencie kariera młodzieńca mocno wyhamowała – współpracę z nim odrzuciły dwie wytwórnie płytowe i koncertowy impresario.
Trzecim albumem studyjnym w karierze Bonamassy była pierwsza odsłona „Blues Deluxe”. 2003 rok był nazywany w Stanach Zjednoczonych rokiem bluesa, stąd więc pomysł na nagranie albumu z autorskimi, jak i cudzymi kompozycjami przez obiecującego i dobrze rokującego muzyka. Sytuacja jednak daleka była od kolorowej. Wspominał o tym sam Bonamassa w wywiadach. Był to dla niego dosłownie album „ostatniej szansy”. Na “Blues Deluxe” znalazły się bluesowe standardy takich tuzów jak chociażby B.B. King, Robert Johnson, Albert Collins czy Buddy Guy, jak i autorskie kompozycje. Po dwudziestu latach klamra ta została spięta, ale już w zupełnie innych okolicznościach.
„Blues Deluxe vol. 2” to płyta zupełnie inna, a zarazem podobna do debiutu. Ma tę samą żywiołowość i energię, ale jednocześnie słychać, że nagrał ją muzyk świadomy własnej wartości i warsztatu. Kompozycje są bogatsze instrumentalnie i aranżacyjnie. Produkcja również jest znacznie bardziej sterylna. W tym drugim przypadku nie mogę się zdecydować czy to bardziej zaleta, czy wada. Chyba jednak wolałbym trochę więcej „brudu” w tych nagraniach.
A więc co zaoferował nam Joe na drugiej odsłonie „Blues Deluxe”? Na początek Twenty-Four Hour Blues, oryginalnie autorstwa Bobby’ego Blanda. Bogata sekcja dęta i wirtuozerskie solówki? Coś klasycznego w dokonaniach Bonamassy z ostatniej dekady. Co dalej? Kolejne znakomite propozycje – funkujący It’s Hard But It’s Fair, standardowy dwunastotaktowiec Guitar Slima Well, I Done Got Over It. Dynamiczny I Want to Shout About It świetnie kontrastuje z najwolniejszym na płycie Win-O. Ta pierwotnie ironiczna opowieść o kloszardzie z marzeniami tutaj przyjęła formę naprawdę udanej ballady. Trzeba również przyznać, że muzyk nie sięgnął wyłącznie po znane i rozpoznawalne kompozycje. Wygląda na to, że był to celowy zabieg. I tak mimo, że na albumie złożył hołd Peterowi Greenowi i Fleetwood Mac, to nie wziął na warsztat najsłynniejszej propozycji, a Lazy Poker Blues, mniej doceniany, który pochodzi z albumu “Mr. Wonderful”.
Pierwsza z autorskich kompozycji Bonamassy na „Blues Deluxe vol. 2”, czyli Hope You Realize It (Goodbye Again), ma w sobie jazzowy sznyt w stylu Weather Report. To połączenie, którego można było się spodziewać znając poprzednie dokonania Amerykanina. Utwór jest efektem kooperacji z doświadczonym, wielokrotnie nagradzanym kompozytorem Tomem Hambridge’m. Zamykający całość, drugi autorski numer – Is It Safe to Go Home z zagrywkami w stylu nieodżałowanego Gary’ego Moore’a i ukłonem w stronę Still Got the Blues czy Parisienne Walkways to z kolei najdłuższa kompozycja na płycie, idealna na finał.