Muszę się przyznać, że nie jestem wielkim fanem płyt w całości wypełnionych coverami. I to pomimo faktu, że obie części Fishdicków w wykonaniu Acid Drinkers były co najmniej solidne. Zazwyczaj jednak są to eksperymenty, które nie mają prawa się udać. Czynników jest wiele, a najważniejszy brzmi następująco: szeroko pojęta kultowość utworu branego na warsztat. Na drugim miejscu wymieniłbym z kolei gatunek, w którym porusza się coverujący zespół. Dlatego też z obawami podchodziłem do najnowszej propozycji formacji Lord of the Lost zatytułowanej Weapons of Mass Seduction. Jak się jednak okazało: jest to dobry album, choć oczywiście nieidealny.
Zespół Lord of the Lost dał się poznać szerszej publiczności w trakcie ubiegłorocznej Eurowizji, kiedy to reprezentował w niej swój kraj, czyli Niemcy. Konkurs nie był muzyków udany, ponieważ zajęli oni ostatnie miejsce i zdobyli zaledwie 18 punktów. Patrząc jednak, w którą stronę zmierza ten festiwal, taki werdykt zupełnie mnie nie zdziwił. Mimo wszystko, to wciąż jeden z wiodących przedstawicieli gotyckiego rocka/metalu w swoim kraju obok chociażby Mono Inc. Na trasę, w 2022 roku, wzięła ich nawet grupa Iron Maiden.
Pod koniec 2023 roku zespół Lord of the Lost wypuścił wydawnictwo Weapons of Mass Seduction, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Samo wydanie całości jest dość ciekawe. Można zakupić wersję jednopłytową, gdzie znajduje się 11 “cudzesów”, a także podwójną, która jest dostępna w serwisach streamingowych (znajdziemy na niej 22 kompozycje i właśnie ona omawiana jest w niniejszej recenzji). To jednak nie koniec. Muzycy Lord of the Lost dla swoich fanów przygotowali także wersję wprost limitowaną z trzema krążkami, gdzie znajdują się covery także takich wykonawców, jak m.in. David Bowie (Starman), Pink Floyd (Hey You) czy Lou Reed (Perfect Day). Ciężko będzie je jednak dostać, ponieważ dostępnych jest tylko 1777 sztuk.
Wracając do zawartości Weapons…, jest tu spora przekrojowość. Na warsztat wzięli oni utwory Billy’ego Idola, Judas Priest, wspominanych Iron Maiden, ale nie brakuje też zaskoczeń. Za takie odbieram sięgnięcie po kompozycje Sii, Lady Gagi, Amy MacDonald czy Pet Shop Boys. Jedno jest pewne: przez półtorej godziny (!) nie ma mowy o nudzie.
Album zaczyna się od Shock to the System Billy’ego Idola z niedocenianego (niestety) krążka Cyberpunk. W porównaniu z oryginałem, wypada znacznie ciężej, a co ciekawe we wstępie odtworzono sampel z rozbiciem samochodu z pierwotnej wersji. Równie dobrze prezentuje się Turbo Lover od Judasów. Chris Harms zbliża się do maniery wokalnej Halforda, śpiewając oktawę niżej. Daje to dobry rezultat. No i przy okazji formacja opowiada się jednoznacznie za syntezatorową rewolucją lat osiemdziesiątych, co bywało kością niezgody wśród fanów JP.
Skoro wspomniałem o syntezatorach, muzycy Lord of the Lost wskrzesili i synthpopowe klasyki, jak Smalltown Boy Bronski Beat, It’s a Sin Pet Shop Boys czy Hymn z repertuaru grupy Ultravox. Szczególnie wyróżniłbym ostatni z nich, który zyskał industrialno-gotycki patos, wszechobecny w brzmieniu Niemców. Children of the Damned od Iron Maiden zaskakuje natomiast brzmieniem skrzypiec i pianina. Moim zdaniem to również wartościowa propozycja na albumie Weapons of Mass Seduction.
Nie ukrywam, że najbardziej ostrzyłem sobie zęby na te pozornie łatwiej przyswajalne propozycje. Unstoppable Sii to metamorfoza w bardzo współczesnym metalowym rytmie. Zwrotki są podszyte elektroniką, a djentowy refren łączy czysty wokal z ciężkim riffem. Bardzo dobrze wypada Somewhere Only We Know (oryginalnie grupy Keane), czyli motyw znany m.in. z serialu Dr House. Z łatwo przyswajalnej pop-rockowej balladki stał się w wykonaniu Lord of the Lost podniosłym hymnem. Bardzo dobrze wypadają także oba covery utwór Lady Gagi – Judas i Bad Romance.
A czy ktoś pamięta o utworze This is the Life młodziutkiej, 20-letniej Amy MacDonald, który niemal 20 lat temu święcił triumfy w stacjach radiowych? Grupa Lord of the Lost podeszła do tematu w sposób podniosły, a oryginalna została jedynie linia wokalna. Cha Cha Cha z kolei podkreśla konotacje eurowizyjne, ponieważ Käärijä, fiński raper, reprezentował nią swój kraj w tym samym roku, co LotL.