Lunatic Soul – „The World Under Unsun”

Lista utworów:

1. The World Under Unsun (06:58)
2. Loop of Fate (06:19)
3. Good Memories Don’t Want to Die (04:45)
4. Monsters (04:27)
5. The Prophecy (06:42)
6. Mind Obscured, Heart Eclipsed (11:42)
7. Torn in Two (03:55)

1. Hands Made of Lead (08:04)
2. Ardour (04:26)
3. Game Called Life (09:41)
4. Confession (04:26)
5. Parallels (03:17)
6. Self in Distorted Glass (10:25)
7. The New End (04:29)

..kilka ładnych lat minęło od premiery tak zwanej leśnej, tudzież zakapturzonej płyty Through Shaded Woods, autorstwa Mariusza Dudy, prezentującego nań inne od Riverside oblicze, określone nazwą Lunatic Soul. Była to wówczas siódma pozycja w dyskografii tego projektu i gdy usłyszałem jej zawartość, pomyślałem sobie – tak mógłaby się skończyć cała historia, której korzenie sięgają 2008 roku. Wiedziałem jednak, i sam autor powtarzał wielokrotnie, że przysłowiowa ostatnia nuta dopiero nadejdzie. Kiedyś. I to kiedyś zmaterializuje się pod postacią The World Under Unsun już 31 października obecnego roku. I to naprawdę będzie koniec Lunatic Soul.

Poniżej kilka zdań na temat ostatnich lunatycznych dźwięków, okrytych okładką, której bohaterem jest popękane, strudzone i prawie do cna wypalone słońce. Gdy będziecie patrzeć na oprawę graficzną, zrodzi Wam się wiele pytań. Kolejne zaś staną się bardziej namacalne po zapoznaniu się z warstwą muzyczną i tekstową. Chyba o to chodzi, by muzyka była pewnym błądzeniem i szukaniem, prawda?

Zagłębianie się w treść najnowszego materiału Dudy mógłbym śmiało przyrównać do pokonywania kolejnych stron ostatniego tomu długiej sagi o bohaterze, który przeszedł najmroczniejsze ścieżki, umarł, odrodził się i w końcu doświadczył czegoś na kształt pogodzenia się z losem. To album, który z założenia miał być klamrą zamykającą ośmioczęściową historię. Ale jak to często bywa z takimi zakończeniami – jest tu zarówno wiele ciekawych momentów, jak i pewien nadmiar pomysłów, który niestety momentami stał się ikarowym lotem w stronę słońca.

Już w tytułowej kompozycji słychać powrót Dudy do mroczniejszego, bardziej nastrojowego oblicza Lunatic Soul. Mniej tu bezpośredniości, więcej przestrzeni. To powłoka, która falowała już między dźwiękami na chociażby Under the Fragmented Sky. Szeptane wokale i stonowane, niskobrzmiące instrumentarium nastrajają odbiorcę, by poświęcił moment na zadumę. Na omawianym albumie takiej stylistyki jest dość sporo i do końca nie wiem, czy to ostatecznie nie spowodowało mojego wiecznego trwania w zadumie.

Duda udowodnił już niejednokrotnie, że potrafi tworzyć mikstury z ambientu, folka, elektroniki, by niespodziewanie dodać do kotła rockowe nuty (na przykład w The Prophecy, chociaż ja bardziej czuję energię w Monsters). To nie jest zbiór zwykłych piosenek – widzę je bardziej w formie rozdziałów przebytej podróży, nacechowanych i naszpikowanych skrajnymi emocjami. Nietrudno usłyszeć w nich echa minionych zdarzeń i rozpoznać próby walki bohatera z uciekającym przez palce czasem (Good Memories Don’t Want to Die). Nie brakuje również refleksji (Self in Distorted Glass) i spojrzenia na nieunikniony koniec (The New End). Dygresyjnie zostawię tutaj tylko jeden komentarz, gdyż zakładam, że jeśli tematyka dotyczy Lunatic Soul, to Duda nie chciałby czytać wielu odniesień do macierzystej formacji, ale wspomniany wyżej numer Good Memories Don’t Want to Die bezsprzecznie mógłby należeć do składowych albumu Wasteland.

Na plus zdecydowanie zasługują delikatne przejścia – których na płycie jest krocie – między akustyczną gitarą, szeptami, elektroniką, ciepłym basem i saksofonem (!), Lunatic Soul zdążył przyzwyczaić słuchaczy do precyzji i dbałości o detale. A to właśnie wyszukiwanie niuansów sprawia najwięcej radości. Tutaj będziecie mieli do tego sposobność. 

Zawsze pojawia się jakieś „ale”. Z takim rozmiarem i rozmachem całości problemem jest głównie długość. 90 minut muzyki to szmat drogi do przebycia, i choć cierpliwy słuchacz zostanie ostatecznie wynagrodzony, w kilku miejscach, ze zmęczenia, mogą ugiąć się nogi. Nie wszystkie fragmenty niosą napięcie, czasem wręcz rozpływają się w podobnych tonacjach i tempie. I o ile na początku jeszcze udawało mi się zwalczyć w sobie uczucie ciężaru tej formy, im dalej w las, tym częściej wracało – jak nieznośna czkawka. Przez to, że poprzednie albumy, takie jak Under the Fragmented Sky, Walking on a Flashlight Beam czy Through Shaded Woods (do tej pory uważam ją za najlepszą w całym katalogu LS), były niezwykle spójne, nie miałem, w czasie ich wielokrotnych odsłuchów, uczucia znużenia. W przypadku The World Under Unsun niestety kilka razy mnie dopadło.

Przy głośnych albo niezwykle rytmicznych partiach, które trzymają w napięciu – jak Monsters, Mind Obscured, Heart Eclipsed czy Ardour – mój umysł próbował zanotować każdy dźwięk, frazę, słowo. To takie punkty zaczepienia, zakładki w książce, do których chce się wracać. Oczywiście, cały album, gdyby doznał „dermoplastyki” i ostatecznie został wypchany tylko takimi kompozycjami, to również szybko doświadczylibyśmy zmęczenia materiału. Aby temu zapobiec, Duda przeplata szybkie z wolnymi – i taki Torn in Two swoją nostalgią potrafi uspokoić serce.

Z zamykającym The New End mam kłopot. Z jednej strony – pełna melancholii i roztargnienia ballada, mająca ogromną moc zastopować świat na kilka minut, by skupić się tylko na niej. Z drugiej jednak myślę, że to nietrafiona końcówka dla czwartej, dość dynamicznej części. Trochę jak nagle zaciągnięty hamulec ręczny. Ten utwór kończy się subtelnie, a chyba na zakończenie całości Lunatic Soul oczekiwałbym czegoś innego – na przykład Self in Distorted Glass. A może potrzebuję jeszcze więcej czasu, by zrozumieć, dlaczego tak jest. Otwarta kwestia – kiedyś do niej wrócę.

The World Under Unsun to rozpasłe w formie, emocjonalne domknięcie cyklu Lunatic Soul. Mariusz Duda kolejny raz udowadnia, jakim jest wszechstronnym artystą. Potrafi szeptami, przesterowanym basem piccolo i mirażem stylów stworzyć atmosferę, której nie zapomina się zaraz po wysłuchaniu utworu. To album czekający na wymagających i cierpliwych słuchaczy, przyzwyczajonych do zmian tempa i nastroju, ale jednocześnie szukających detali. Z drugiej strony nie jest to płyta bez wad i uważam, że momentami sztucznie wydłużona. Duda chciał zamknąć ostatni rozdział mocnym i wyrazistym akcentem – i tak zrobił, ale pośród utworów czuć walkę jeden na jeden o kompromis.

Jeśli rzeczywiście, definitywnie i ostatecznie, nie ma przyszłości dla projektu Lunatic Soul, to w takim razie dotarliśmy do końca nietuzinkowej historii, za którą – po siedemnastu latach – dziękuję. Pisząc te słowa, nadal jedno z wielu pytań, jakie mam w głowie, to: do którego z muzycznych światów nas teraz zabierze Mariusz Duda? Wypatrywać będę odpowiedzi.