Myles Kennedy to aktualnie chyba jeden z najbardziej zapracowanych w muzycznym świecie artystów. Jest frontmanem Alter Bridge, działa ze Slashem i muzykami The Conspirators, w dodatku od sześciu lat prowadzi karierę solową. Właśnie na rynku ukazał się kolejny album, który wokalista zrealizował pod własnym nazwiskiem – The Art of Letting Go.
Nie będę ukrywał, że przez wieloletnią współpracę Mylesa ze Slashem, która przypomnijmy rozpoczęła się czternaście lat temu na debiutanckim autorskim wydawnictwie gitarzysty Guns N’ Roses, głos Kennedy’ego kojarzę bardziej z tej współpracy niż z Alter Bridge. Dodatkowo najnowsze wydawnictwo The Art of Letting Go było zapowiadane jako w pełni elektryczne. Do współpracy wokalista zaprosił perkusistę Zię Uddina oraz basistę Tima Tourniera. I większość materiału skomponował z tą dwójką, przez co – jak sam mówi – nie trzeba będzie wymyślać na nowo aranżacji koncertowych, co zdarzało się w przeszłości.
Poprzedni album The Ides of March po premierze uznałem za kapitalny i doszedłem do wniosku, że Myles jest jedną z postaci, które rozdają karty we współczesnym rockowym świecie. Tak udany krążek musiał doczekać się swojej rychłej kontynuacji i już dwa lata później Kennedy udał się do studia Barbarosa na Florydzie ze swoimi stałymi współpracownikami. Z kolei za konsoletą ponownie zasiadł Michael „Elvis” Baskette. Założenia przed nagrywaniem były dość proste – ma być dużo gitar oraz ciężaru. Efekt w pełni to odzwierciedla, bo jest to chyba jedna z najlepszych propozycji w całym dorobku Kennedy’ego.
The Art of Letting Go to, jak wspomniałem, bardzo gitarowa płyta, na której swoje piętno bez wątpienia odcisnęły dokonania z pozostałych projektów. Artysta nagrał wszystkie partie gitar samodzielnie, a mnie czasem ciężko uwierzyć, że to nie Slash wycina solówki czy główne riffy w tytułowym utworze czy Say What You Will. Obie propozycje zresztą zdają się mieć swoje korzenie w szkicach na nowy album kudłatego gitarzysty. Przenikają się tu światy Alter Bridge i Slasha, a wspólny mianownik, czyli sam Myles, daje czadu.
Nie ukrywam też, że bardzo odpowiada mi balladowa odsłona Kennedy’ego. Starlight, którą przygotował ze Slashem na jego debiut, czy Bent to Fly z World On Fire to fantastyczne kompozycje, do których cały czas chętnie wracam. Na The Art of Letting Go wyróżnić więc muszę Eternal Lullaby. To prawie najdłuższa propozycja na płycie. Nie brakuje tutaj gitary elektrycznej, która na czystym kanale czaruje od pierwszych do ostatnich dźwięków. To właściwie jedyny tak spokojny moment na albumie, bo inna ballada – Behind the Veil jest już utrzymana w znacznie mocniejszych klimatach.
Ogólnie na The Art of Letting Go dominują prawdziwe rockowe killery. O tytułowym utworze i Say What You Will już wspominałem, ale udane są także mocno bluesujące Saving Face czy Mr. Downside. Szczególnie drugi z nich szybko wpada w ucho i odpowiednio buja. Z kolei pozostałe utwory pełne są ciężkich gitar, połamanych rytmów i bardziej przypominają dokonania Alter Bridge. Żeby jednak nie było: nie jest to w żadnym wypadku zarzut.