Peter Gabriel – „i/o”

Lista utworów:

1. Panopticom
2. The Court
3. Playing For Time
4. i/o
5. Four Kinds of Horses
6. Road to Joy
7. So Much
8. Olive Tree
9. Love Can Heal
10. This Is Home
11. And Still
12. Live and Let Live

W 2002 roku Eminem wydał kultowy album The Eminem Show, dorobek koncertowy Iron Maiden został powiększony o wspaniałe Rock in Rio, a w Queens of the Stone Age na perkusji grał Dave Grohl, którego słyszymy na krążku Songs for the Deaf, gdzie pojawiły się takie numery, jak No One Knows czy Go With The Flow. Dwadzieścia jeden lat temu także Peter Gabriel dał o sobie znać, gdyż zaprezentował Up. Wówczas pewnie mało kto mógł się spodziewać, że na kolejny premierowy materiał od byłego wokalisty Genesis będziemy musieli czekać ponad dwie dekady. W trakcie tak długiej przerwy Gabriel zaproponował tylko dwa inne wydawnictwa – Scratch My Back (2010) z kowerami i New Blood (2011) z orkiestrowymi aranżacjami swoich utworów. Wielu wątpiło, czy jeszcze otrzymamy pełnoprawnego następcę wspomnianego Up. To w końcu nastąpiło. 1 grudnia na półki sklepowe trafił i/o. Specjalnie podkreślam, że chodzi o fizyczne nośniki, gdyż premierze tego albumu towarzyszyła dość niecodzienna promocja.

Wszystkie 12 utworów, które znalazły się na i/o poznaliśmy przed oficjalnym wypuszczeniem całości w świat. Od stycznia 2023 w każdą pełnię księżyca Gabriel udostępniał kolejne kompozycje. I to w dwóch miksach („jasnym” oraz „ciemnym”). Teraz po prostu to wszystko zostało zebrane w jednym miejscu. Niewątpliwie więc zabieg marketingowy był nieoczywisty i ciekawy, ale jednocześnie napięcie związane z premierą i/o prysło, bo nie było elementu niespodzianki, które – moim zdaniem – jest potrzebne, żeby słuchacz nie miał przed premierą „pełnego brzucha”. Ktoś jednak może powiedzieć coś w stylu, że „te numery inaczej działają razem niż osobno”. Jestem w stanie przyznać rację takim osobom.

Zanim przejdę do omówienia utworów, które znalazły się na i/o, to wypada najpierw parę słów poświęcić na personalia. W sesje nagraniowe zaangażowano sporo osób. Gabriel zaprosił do współpracy m.in. gitarzystę Davida Rhodesa, basistę Tony’ego Levina czy Briana Eno, odpowiedzialnego chociażby za syntezatory. Ale to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. Wystarczy wejść na stronę albumu na Wikipedii i sprawdzić zakładkę „personnel”. Można naprawdę złapać się za głowę. Jednym zdaniem: jest rozmach…

Wspomniany już rozmach jest zdecydowanie słowem-kluczem, jeśli chodzi o i/o. Numerów, które brzmią pompatycznie znajdziemy tu bowiem sporo. Samo otwarcie, w postaci doskonałego Panopticom (łączy on akustyczne brzmienia z elektroniką), jest tego najlepszym dowodem. A to niejedyny przykład. Posłuchajcie chociażby Playing For Time, czyli ballady z fortepianem i smyczkami, albo filmowego Live and Let Live, który idealnie zamyka i/o. Sporo na nowym albumie Gabriela fragmentów spokojniejszych (So Much, Love Can Heal, And Still). Warto zatrzymać się na chwilę przy ostatnim z wymienionych. Jest on poświęcony matce artysty, która zmarła kilka lat temu. Dodam także, że no to najdłuższy numer na i/o. Trwa prawie osiem minut, przez co trochę się dłuży i spokojnie można byłoby go skrócić. To taka malutka łyżeczka dziegciu w tej beczce miodu, która jest pełna muzycznych smakołyków.

Ktoś spyta, czy na nowym albumie Petera Gabriela są przeboje? Odpowiadam, że owszem, choć trzeba je wyłapywać, bo i/o to krążek z tych, które należy słuchać od A do Z bez szukania na siłę potencjalnych singli. Pojedyncze fragmenty w zamkniętej formie zdecydowanie lepiej się sprawdzają. Ale wróćmy do „gabrielowskich” refrenów. Przoduje z pewnością funkowy i radosny Road to Joy, który przypomina nam o latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Muszę też wskazać na Olive Tree, kolejny skoczny numer, w którym wykorzystano dęciaki. Potencjał, pod względem przebojowości, ma także utwór tytułowy. Końcówkę recenzji i/o chcę jednak poświęcić kompozycji zatytułowanej Four Kinds of Horses, bo w jej trakcie dzieją się rzeczy wprost magiczne. Może trwa całkiem sporo (nawiasem mówiąc – i/o stoi długimi numerami), ale jest to uzasadnione tym, ponieważ ta mroczna całość w sposób intrygujący się rozwija. Czuć, że maczał tu palce Brian Eno. Czapki z głów, bo to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów spośród tych, które dane było mi usłyszeć w minionych dwunastu miesiącach.

Jesień tego roku obfitowała stosunkowo w powroty studyjne po długich przerwach. Stonesi zaprezentowali Hackney Diamonds, a na polskim podwórku przypomniał o sobie w końcu Lech Janerka Gipsowym odlewem falsyfikatu. Do tego zacnego grona dołączył także na sam koniec 2023 Peter Gabriel. Wszystkie te albumy łączy, oprócz niekrótkiego czasu oczekiwania na nie, również to, że są bardzo, ale to bardzo udane. i/o to także kolejny dowód, że z wszelkimi podsumowaniami roku warto poczekać do końca grudnia. Bo niewątpliwie grzechem byłoby nie uwzględnić tej płyty w rocznych zestawieniach. Peter wrócił. I to cały na biało.