Albumy, które trudno przyporządkować do konkretnych gatunków muzycznych, choć bardzo by się tego chciało (dla jasności, nie lubię tego), już wielokrotnie dostarczyły mi wielu pozytywnych wrażeń i pozostały ze mną na zawsze. Tak jest i w tym przypadku.
Sgàile to pseudonim artystyczny, pod którym działa szkocki multiinstrumentalista Tony Dunn. Ma w swoim dorobku dwa albumy – Ideals & Morality (2021) oraz tegoroczny Traverse The Bealach. Debiut cały czas czeka na przesłuchanie, natomiast najnowszy krążek znam już praktycznie na pamięć i wciąż mi jest mało. Nie ma praktycznie tygodnia bym do niego nie wracał i nie zanurzał się w dźwięki, jakie oferuje. Jak możemy przeczytać w sieci, album opowiada o koczowniczym podróżniku przemierzającym postapokaliptyczną Szkocję. Podczas podróży na północ pragnie odkryć swój los, jednocześnie stawiając czoła wszelkim przeciwnościom, jak i wewnętrznym demonom.
Już otwierająca całość kompozycja zatytułowana Psalms To Shout At The Void nie pozostawia wątpliwości, że ta wyprawa będzie satysfakcjonująca. I to bardzo. Rozpoczyna się ona delikatnymi dźwiękami gitary, po dłuższej chwili dołączają bębny, instrumenty klawiszowe i po dwuminutowym wstępie pojawia się gitara. Mocna, wyrazista, hardrockowa, może nawet heavymetalowa, a co najważniejsze melodyjna. Gdy do tego wszystkiego dodamy charakterystyczny wokal Tony’ego, momentami łagodny, kiedy indziej wręcz ocierający się o krzyk, otrzymamy idealny początek idealnego krążka. Wciąż biję się z myślami, czy aby ten utwór nie jest moim ulubionym z płyty, choć trwa przecież 11 minut.
Kolejny w zestawieniu Lamentations By The Lochan od pierwszych dźwięków porywa nas w mocny rockowy i melodyjny uścisk. I tak nie wypuszcza ze swych objęć nawet na moment, czyli przez 9 minut. W tym miejscu należy nadmienić, że 6 na 7 utworów z tego albumu to utwory długie, z których najdłuższy ma aż 12 minut. Przed utworem numer 4, który stanowi swego rodzaju krótki przerywnik, jest utwór The Ptarmigans Cry nie pozwalający na moment wytchnienia. Niektórzy skończyliby już swoją opowieść, ale nie Tony.
Po kompozycji Introspect przychodzi moment na najdłuższy fragment płyty. Ponad 12-minutowy utwór Silence. Nie znajdujemy w nim ciszy, gitara atakuje nas już od pierwszych sekund wygrywając melodyjny, a jakże, motyw. Po chwili dołącza sekcja rytmiczna i wokal. Tak charakterystyczny, że innego sobie nie można wyobrazić. Jak przystało na tak długi utwór, w trakcie jego trwania pojawiają się zmiany rytmu, jest miejsce na solo gitarowe, jak i perkusyjne, a nawet fragment akustyczny. Wszystko podporządkowane jest jednak melodii, którą poznajemy na samym początku utworu. I myślę, że to właśnie ta kompozycja jest najlepszym fragmentem całości. I to najczęściej słuchany utwór z płyty. A to już jest coś.
Nie jest to zakończenie opowieści. Przed nami jeszcze dwie kompozycje, z których pierwsza, The Brocken Spectre, jest najspokojniejszą rzeczą, nie licząc Introspect. Ostatnia część układanki, Entangled In The Light, podobnie jak poprzednia, utrzymana jest w spokojnym tempie, przynajmniej pierwsza jej część. W zakończeniu jest ostrzej, głośniej i, co najważniejsze, cały czas melodyjnie.
W tekście wielokrotnie wspominałem o nośności kompozycji. Moim zdaniem ma ona ogromne znaczenie przy odbiorze tego albumu. Wszystkie składowe są podporządkowane właśnie jej. Sposób grania na każdym z instrumentów, a także wokal, w żadnym stopniu jej nie zakłócają. To sprawia, że poszczególne jej fragmenty są przyjemne w odbiorze, ale nie należy tego mylić z łatwością odbioru. Umiejętność tworzenia dobrych melodii jest bardzo ważna, przynajmniej dla mnie.