Slash – „Orgy of the Damned”

Lista utworów:

1. The Pusher (feat. Chris Robinson)
2. Crossroads (feat. Gary Clark Jr.)
3. Hoochie Coochie Man (feat. Billy F. Gibbons)
4. Oh Well (feat. Chris Stapleton)
5. Key To The Highway (feat. Dorothy)
6. Awful Dream (feat. Iggy Pop)
7. Born Under A Bad Sign (feat. Paul Rodgers)
8. Papa Was A Rolling Stone (feat. Demi Lovato)
9. Killing Floor (feat. Brian Johnson)
10. Living For The City (feat. Tash Neal)
11. Stormy Monday (feat. Beth Hart)
12. Metal Chestnut

W październiku ubiegłego roku, gdy pisałem recenzję albumu Joe Bonamassy Blues Deluxe 2  wspomniałem, że nazywanie go współczesnym królem bluesa nie byłoby zbytnim nadużyciem. Skoro tak, to Slashowi przypada równie zaszczytny tytuł: księcia bluesa. Swoją miłość i sentyment do tego gatunku muzycznego podkreśla regularnie w wywiadach, a w jego grze słychać inspiracje największymi z największych. Jego najnowszy album Orgy of the Damned w pełni to potwierdza.

Nie ulega wątpliwości, że blues współcześnie ma się doskonale. Raz po raz na rynku pojawiają się materiały muzyczne najwyższej jakości. Cieszy fakt, że muzycy ze ścisłego muzycznego topu, jak wspomniany Joe Bonamassa czy Slash, wracają do swoich muzycznych korzeni. W przypadku pierwszego z nich jest to kontynuacja po niemal 20 latach. Jeśli zaś chodzi o legendarnego gitarzystę Guns N’ Roses, to powrót do projektu Slash’s Blues Ball, którego powołał do życia w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, wykorzystując przerwę w działalności Slash’s Snakepit. Nie pozostał po nim wówczas jakikolwiek ślad studyjny, ale w sieci można znaleźć wiele zapisów koncertowych.

W tej bluesowej odsłonie zespołu Slasha szczególnie udzielali się klawiszowiec Teddy Andreadis oraz basista Johnny Griparic. To właśnie ich ponowne spotkane było motorem napędowym do powstania albumu Orgy of the Damned i wejścia do swoistego wehikułu czasu. Gitarzysta postanowił powtórzyć patent sprawdzony na jego eponimicznym debiucie z 2010 roku i do współpracy zaprosił szereg gości.

Slash nie zamierzał na swoim najnowszym krążku tworzyć coverów, które są wierną repliką oryginału. Słychać to już w otwierającym The Pusher, gdzie swojego wokalu użyczył Chris Robinson z The Black Crowes. Tej wersji jest znacznie bliżej do wykonania Steppenwolf, która pojawiła się w początkowych sekwencjach kultowego filmu Easy Rider niż do oryginału Hoyta Axtona. Co więcej? Crossroads, z gościnnym udziałem Gary’ego Clarka Jr., jest poprawny, ale przede wszystkim na uwagę zasługuje genialne, nieostatnie na tej płycie, gitarowe solo.

Fanem Beth Hart stałem się w momencie, gdy usłyszałem Mother Maria z solowego debiutu Slasha. Ich wspólna wersja Stormy Monday (notabene, najdłuższa propozycja na płycie) jest dla mnie najjaśniejszym punktem całości. Słyszalne są tu echa Since I’ve Been Loving You Zeppelinów we wstępie, a ekspresja wokalna Beth sprawia, że za każdym razem mam jeszcze większe ciarki, a solówki to już w ogóle… palce lizać. Wracający do zdrowia po perypetiach zdrowotnych Paul Rodgers równie doskonale wypadł w Born Under a Bad Sign.

Podobnie, jak 14 lat temu, na solowym debiucie Slasha, zaskakiwał gościnny udział Fergie, tak samo na Orgy of the Damned niespodzianką jest obecność Demi Lovato. Jej wykonaniu Papa Was a Rollin’ Stone nie można, na szczęście, nic zarzucićJest po prostu poprawnie technicznie i wokalnie, ale nic poza tym. Takie same odczucia mam słuchając Living for the City. Tutaj z kolei zaśpiewał Neal Tash, który pełni na całym albumie także funkcję gitarzysty rytmicznego, a w przypadku wspomnianego Living…, jak i Hoochie Coochie Man dokłada jeszcze partie solowe.

Najbardziej klimatycznie na albumie wypadają, poza wspomnianą Stormy Monday, dwie propozycje z udziałem innych weteranów sceny rockowej. Hoochie Coochie Man z repertuaru Muddy’ego Watersa z udziałem Billy’ego Gibbonsa w niespieszny sposób prze do przodu, pchany gitarą Slasha i harmonijką Lesa Strouda. Druga kompozycja to Awful Dream, gdzie swoim głosem podzielił się ojciec chrzestny punk rocka – Iggy Pop. Jego pozornie leniwy i nieskomplikowany wokal, który pewnie gdzieś indziej mógłby przeszkadzać, tu jest bez wątpienia wartością dodaną.

Osobny akapit postanowiłem poświęcić kompozycjom, które promowały Orgy of the Damned. Na pierwszy ogień Killing Floor oryginalnie Howlin’ Wolfa, gdzie za mikrofonem stanął legendarny frontman AC/DC Brian Johnson. Jego charakterystyczna wokalna barwa znakomicie sprawdziła się w tej hipnotyzującej wersji, którą podbijają subtelne organy i współbrzmienie basu i gitary. Gościnnie w tej propozycji na harmonijce ustnej zagrał z kolei Steven Tyler z Aerosmith. Z kolei drugi singiel, Oh Well z repertuaru Fleetwood Mac, został zinterpretowany przez Chrisa Stapletona, który znakomicie wplótł tu trochę muzyki country.

Slash kolejny raz udowodnił, jak doskonale odnajduje się w stylistyce bluesowej i jak duży posiada zmysł muzyczny, by dobierać wokalistów do konkretnych interpretacji. W wywiadach zapowiadających Orgy of the Damned wspominał, że chce by ten album był eklektyczny, a nie szedł schematem wydeptanym przez innych artystów. To bez wątpienia się mu udało. I choć nie wszystko jest tu perfekcyjne od A do Z, to jest to płyta, której z pełną świadomością przyznaje wysoką ocenę.