Bezradność to chyba najlepsze słowo, którego bym użył w związku z moimi chęciami do stworzenia, chociażby krótkiego tekstu na temat tej płyty i tego, co się na niej znajduje. Słucham jej od kilku dni i to w każdym wolnym momencie). Oprócz słowa rewelacja, nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Vince Clarke to postać, której nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Depeche Mode, Yazoo, Erasure… Tak, to nazwy, które pojawiają się natychmiast w głowie. Muzyka, którą stworzył na swoim solowym albumie odbiega jednak, i to bardzo, od tego do czego nas przyzwyczaił przez lata działalności na rynku muzycznym.
Album Songs of Silence powstał w okresie pandemii i słychać to we wszystkich kompozycjach. Samotność, wyalienowanie, bezradność i wiele innych uczuć, pojawiają się w trakcie zapoznawania się z poszczególnymi częściami tej układanki. Układanki, która zniewala, hipnotyzuje, wciąga w swój świat i trzyma słuchacza w swym uścisku przez niespełna 43 minuty.
Bezradność, o której wspomniałem na samym początku, jest wynikiem wielu składowych. Pierwsza to zupełny brak przygotowania na to, co usłyszymy. Znając twórczość Vince’a, spodziewałem się muzyki innej, od tej, którą otrzymałem. Jaka ona jest? Zacznijmy od tego, że nie ma tutaj żadnych melodii, nie znajdziemy żadnych podobieństw do wszystkiego, co do tej pory stworzył Vince. Włączając płytę, musimy mieć świadomość, że wyruszamy w podróż, która w założeniu ma trwać niecałe trzy kwadranse, a w praktyce wydłuża się w wielogodzinną wyprawę w głąb siebie, w kosmos, a może w głąb oceanu. Wszystko zależy tylko i wyłącznie od naszej wyobraźni i sposobu odbierania muzyki.
Już otwierający całość utwór Cathedral uświadamia nam, że to nie będzie zwykła płyta, zwykłe słuchanie kolejnego krążka, który później odstawimy na półkę, gdzie będzie się tylko kurzył. Początkowe dźwięki możemy traktować, jak ostatnią wizytę w miejscu świętym przed wyruszeniem w podróż, z której wielu z nas wróci zupełnie odmienionymi. White Rabbit rozpoczyna natomiast powtarzająca się sekwencja syntezatorów, by już po chwili zmieszać się z dodatkowymi dźwiękami, które wciągają nas w ten świat. Świat, który zupełnie niespodziewanie staje się czymś naszym. Ja poczułem się jak u siebie.
Trudno jest napisać coś o płycie, która tak bardzo wciąga, która nie pozwala się od siebie oderwać, która zostaje w głowie i wzywa, aby ponownie wyruszyć w podróż i odkryć to, co jeszcze nie zostało odkryte. Gdy już nacieszymy uszy całym pięknem, całą pustką i przestrzenią, sięgamy po słuchawki i zaczynamy kolejny etap eksplorowania przestrzeni, którą wyczarował dla nas Vince za pomocą dźwięków. Prostych, czasami minimalistycznych, ale szalenie przestrzennych.