Wojciech Ciuraj – „Iluzja dnia”

Lista utworów:

1. Czołówka serialu, którego jeszcze nie nakręcono
2. Czy dobrze się tu bawię?
3. Kończy się kurs
4. Taki wiatr pod narty (że aż żal wylądować)
5. Potem
6. Babie lato
7. W ogrodzie neonów
8. Ronin
9. Pieśń tarczy
10. Wracam do siebie
11. Sen o białych kartkach

..zdarzają się raz na jakiś czas takie albumy, których okładki mocno przykuwają uwagę i ciężko jest o nich zapomnieć. Oczywiście, parafrazując słynne powiedzenie “nie oceniaj płyty po okładce”, w pewnych sytuacjach jest o to trudno, bo sam obraz może mówić wiele. Jednak za każdym razem warto zajrzeć głębiej, a mianowicie do warstwy muzycznej. Gdy całość ma ręce i nogi, to z przyjemnością się do takich pozycji niejednokrotnie wraca. Przybliżę Wam więc jeden z takich przykładów, czyli najnowsze wydawnictwo w dorobku Wojciecha Ciuraja pod tytułem Iluzja dnia.

Ciuraj, mając za sobą Tryptyk Śląski (będący jednym z najambitniejszych projektów ostatnich lat w przestrzeni polskiej muzyki progresywnej), wraca z zupełnie premierowym materiałem. Forma znacząco się różni, gdyż głównym założeniem nie było przedstawienie żadnych historycznych wydarzeń ani nakreślenie ich powagi i wzniosłości. Tym razem meritum stanowią doświadczenia samego autora, przeżyte chwile i ich swobodna interpretacja, zarówno w warstwie tekstowej, jak i nutowej. Całość została zamknięta w trzech kwadransach, toteż odbiorcy nie doświadczą rozbudowanych kompozycji czy pompatycznych momentów, za to otrzymają dawkę solidnego gitarowego grania z dużą ilością muzycznych ciekawostek i urozmaiceń. Ciurajowi niewątpliwie taka ekspresja była potrzebna, bo słuchając Iluzji dnia czuć oddech i pewnego rodzaju chęć wyswobodzenia się spod etykiety ambitnego, skomplikowanego i progresywnego rzeźbienia. W tej zmianie kierunku nie ma absolutnie nic złego. Wszak kto się nie zmienia, nie idzie na przód. 

Zanim o muzyce, kilka słów o oprawie graficznej. Autorem obrazu, który znalazł się na okładce, jest Erwin Sówka, należący do Koła Malarzy Nieprofesjonalnych, inaczej zwanego jako Grupa Janowska. Było to stowarzyszenie zrzeszające malarzy z Janowa Śląskiego, a wspomniany wyżej artysta był jednym z pierwszych członków. Ci, co wiedzą, że Ciuraj mocno identyfikuje się z patriotyzmem Śląska i zawsze jego cząstkę próbuje przemycać w swoich pracach, zauważą, że mimo totalnie odmiennego stylu muzycznego zawartego na Iluzji dnia, lokalny akcent w postaci obrazu musiał się znaleźć. 

Przejdźmy teraz do warstwy dźwiękowej. Jedenaście kompozycji, o długości nieprzekraczającej pięciu minut (za wyjątkiem Pieśni tarczy), stworzone zostały z myślą o słuchaczach znajdujących przyjemność w prostszych, ale jednocześnie interesujących i wyrazistych formach. Otwarcie albumu – Czołówka serialu, którego jeszcze nie nakręcono – jest ciekawym, choć gatunkowo ciężkim wprowadzeniem, w czasie którego można wyczuć klimat całego albumu. Czy dobrze się tu bawię? to numer, który spokojnie mógłby trafić na radiową antenę. Posiada on rytmiczny, przebojowy klimat, nośny tekst (szczególnie w refrenie) i melodię na tyle lepką, że przez długi czas po przesłuchaniu nie chce się ona odkleić od ucha. W kompozycji Kończy się kurs Ciuraj dokłada do pieca i oliwą wymagającą ogień są solówki gitarowe stylistyką przypominające dokonania Slasha. Taki wiatr pod narty (że aż żal wylądować) przez swoje połamane frazy zaczyna się psychodelicznie i takim pozostaje do końca, co jednocześnie przybliża słuchaczom formy, w których Ciuraj czuje się jak ryba w wodzie. Końcówka zawiera kapitalne organy Hammonda wzmocnione kawalkadą dźwięków wydobytych przez sekcję rytmiczną. Szkoda tylko, że trwa tak krótko.

Potem i Babie lato przynoszą lekki oddech, gdyż obie te kompozycje są instrumentalnie lżejsze i w tempie wolniejsze. Niosą ze sobą głęboką melancholię słyszalną doskonale w warstwie tekstowej. Są jednak smaczki, szczególnie w tym pierwszym (solidnie wyszlifowane solówki gitarowe zaproponowane przez Jana Mitoraja, do treści których chce się wracać). W ogrodzie neonów to utwór, z którym mam pewien problem. Niby instrumentalnie pasuje do reszty, harmonie się zgadzają i całość posiada niebanalny tekst, to jednak nie mogę się w niego wczuć. Mam wrażenie jakby był sztucznie zaciągniętym hamulcem. Singlowy Ronin, z powoli narastającym tempem, jest trudniejszy w odbiorze. Szczerze mówiąc, podziwiam Ciuraja, że wybrał go na numer promujący album, bo odbiega on zdecydowanie konwencją od tych lecących w dzisiejszych radiach, niemniej jest wart uwagi. Szczególnie ze względu na wysoko zagrane solo na mandolinie przepuszczone przez wzmacniacz gitarowy w drugiej części.

Pieśń tarczy przywraca dynamikę i tempo z początkowych kompozycji i, co więcej, niesie za sobą urozmaicenie w postaci harmonijki ustnej, której użyczył Jacek Szuła. W niebluesowej stylistyce rzadko słyszy się ten instrument, lecz gdy się pojawia, bezapelacyjnie nadaje kompozycji wyjątkowego charakteru. W przedostatnim Wracam do siebie pojawia się jeden z ulubionych przeze mnie instrumentów dętych, czyli trąbka. Zmienia ona całkowicie oblicze tej piosenki, dodając jej wyrazistości i mocnego charakteru. Sen o białych kartkach, z parafrazą starej jak świat kołysanki na Wojtusia z popielnika, zamyka album. I czyni to w bardzo dobrym stylu. Jest intensywnie i mocno rytmicznie, a na dodatek ponownie mamy do czynienia z fenomenalną linią harmonijki ustnej wspomnianego wyżej Szuły, jak i również solówki klawiszowej zaprezentowanej przez Yoshinoriego Kataoki. Plasuję tę kompozycję bardzo wysoko i jestem pewny, że wrócę do niej niejednokrotnie. To piękne i dojrzałe zakończenie Iluzji dnia.

Najnowsze wydawnictwo Wojciecha Ciuraja jest niewątpliwie ciekawą pozycją w jego dyskografii. Przedstawia ono artystę w innym, bardziej osobistym świetle, co daje możliwość zajrzenia w głąb jego muzycznej duszy. Mimo, że całość obraca się w rockowej materii, to wykorzystanie trąbki i harmonijki stanowi niepodważalny dowód na to, że autor i kompozytor Tryptyku Śląskiego czerpie ogromną przyjemność z budowania niekonwencjonalnych form. Iluzja dnia wymaga sporej uwagi od słuchacza, ale jest tego warta, bo zawiera sporo smaczków, które osiadają bezterminowo w pamięci.