..zdarzają się raz na jakiś czas takie albumy, których okładki mocno przykuwają uwagę i ciężko jest o nich zapomnieć. Oczywiście, parafrazując słynne powiedzenie “nie oceniaj płyty po okładce”, w pewnych sytuacjach jest o to trudno, bo sam obraz może mówić wiele. Jednak za każdym razem warto zajrzeć głębiej, a mianowicie do warstwy muzycznej. Gdy całość ma ręce i nogi, to z przyjemnością się do takich pozycji niejednokrotnie wraca. Przybliżę Wam więc jeden z takich przykładów, czyli najnowsze wydawnictwo w dorobku Wojciecha Ciuraja pod tytułem Iluzja dnia.
Ciuraj, mając za sobą Tryptyk Śląski (będący jednym z najambitniejszych projektów ostatnich lat w przestrzeni polskiej muzyki progresywnej), wraca z zupełnie premierowym materiałem. Forma znacząco się różni, gdyż głównym założeniem nie było przedstawienie żadnych historycznych wydarzeń ani nakreślenie ich powagi i wzniosłości. Tym razem meritum stanowią doświadczenia samego autora, przeżyte chwile i ich swobodna interpretacja, zarówno w warstwie tekstowej, jak i nutowej. Całość została zamknięta w trzech kwadransach, toteż odbiorcy nie doświadczą rozbudowanych kompozycji czy pompatycznych momentów, za to otrzymają dawkę solidnego gitarowego grania z dużą ilością muzycznych ciekawostek i urozmaiceń. Ciurajowi niewątpliwie taka ekspresja była potrzebna, bo słuchając Iluzji dnia czuć oddech i pewnego rodzaju chęć wyswobodzenia się spod etykiety ambitnego, skomplikowanego i progresywnego rzeźbienia. W tej zmianie kierunku nie ma absolutnie nic złego. Wszak kto się nie zmienia, nie idzie na przód.
Zanim o muzyce, kilka słów o oprawie graficznej. Autorem obrazu, który znalazł się na okładce, jest Erwin Sówka, należący do Koła Malarzy Nieprofesjonalnych, inaczej zwanego jako Grupa Janowska. Było to stowarzyszenie zrzeszające malarzy z Janowa Śląskiego, a wspomniany wyżej artysta był jednym z pierwszych członków. Ci, co wiedzą, że Ciuraj mocno identyfikuje się z patriotyzmem Śląska i zawsze jego cząstkę próbuje przemycać w swoich pracach, zauważą, że mimo totalnie odmiennego stylu muzycznego zawartego na Iluzji dnia, lokalny akcent w postaci obrazu musiał się znaleźć.
Przejdźmy teraz do warstwy dźwiękowej. Jedenaście kompozycji, o długości nieprzekraczającej pięciu minut (za wyjątkiem Pieśni tarczy), stworzone zostały z myślą o słuchaczach znajdujących przyjemność w prostszych, ale jednocześnie interesujących i wyrazistych formach. Otwarcie albumu – Czołówka serialu, którego jeszcze nie nakręcono – jest ciekawym, choć gatunkowo ciężkim wprowadzeniem, w czasie którego można wyczuć klimat całego albumu. Czy dobrze się tu bawię? to numer, który spokojnie mógłby trafić na radiową antenę. Posiada on rytmiczny, przebojowy klimat, nośny tekst (szczególnie w refrenie) i melodię na tyle lepką, że przez długi czas po przesłuchaniu nie chce się ona odkleić od ucha. W kompozycji Kończy się kurs Ciuraj dokłada do pieca i oliwą wymagającą ogień są solówki gitarowe stylistyką przypominające dokonania Slasha. Taki wiatr pod narty (że aż żal wylądować) przez swoje połamane frazy zaczyna się psychodelicznie i takim pozostaje do końca, co jednocześnie przybliża słuchaczom formy, w których Ciuraj czuje się jak ryba w wodzie. Końcówka zawiera kapitalne organy Hammonda wzmocnione kawalkadą dźwięków wydobytych przez sekcję rytmiczną. Szkoda tylko, że trwa tak krótko.
Potem i Babie lato przynoszą lekki oddech, gdyż obie te kompozycje są instrumentalnie lżejsze i w tempie wolniejsze. Niosą ze sobą głęboką melancholię słyszalną doskonale w warstwie tekstowej. Są jednak smaczki, szczególnie w tym pierwszym (solidnie wyszlifowane solówki gitarowe zaproponowane przez Jana Mitoraja, do treści których chce się wracać). W ogrodzie neonów to utwór, z którym mam pewien problem. Niby instrumentalnie pasuje do reszty, harmonie się zgadzają i całość posiada niebanalny tekst, to jednak nie mogę się w niego wczuć. Mam wrażenie jakby był sztucznie zaciągniętym hamulcem. Singlowy Ronin, z powoli narastającym tempem, jest trudniejszy w odbiorze. Szczerze mówiąc, podziwiam Ciuraja, że wybrał go na numer promujący album, bo odbiega on zdecydowanie konwencją od tych lecących w dzisiejszych radiach, niemniej jest wart uwagi. Szczególnie ze względu na wysoko zagrane solo na mandolinie przepuszczone przez wzmacniacz gitarowy w drugiej części.
Pieśń tarczy przywraca dynamikę i tempo z początkowych kompozycji i, co więcej, niesie za sobą urozmaicenie w postaci harmonijki ustnej, której użyczył Jacek Szuła. W niebluesowej stylistyce rzadko słyszy się ten instrument, lecz gdy się pojawia, bezapelacyjnie nadaje kompozycji wyjątkowego charakteru. W przedostatnim Wracam do siebie pojawia się jeden z ulubionych przeze mnie instrumentów dętych, czyli trąbka. Zmienia ona całkowicie oblicze tej piosenki, dodając jej wyrazistości i mocnego charakteru. Sen o białych kartkach, z parafrazą starej jak świat kołysanki na Wojtusia z popielnika, zamyka album. I czyni to w bardzo dobrym stylu. Jest intensywnie i mocno rytmicznie, a na dodatek ponownie mamy do czynienia z fenomenalną linią harmonijki ustnej wspomnianego wyżej Szuły, jak i również solówki klawiszowej zaprezentowanej przez Yoshinoriego Kataoki. Plasuję tę kompozycję bardzo wysoko i jestem pewny, że wrócę do niej niejednokrotnie. To piękne i dojrzałe zakończenie Iluzji dnia.