Mariusz Duda [Rozmowa]

..jakiś czas temu miałem przyjemność porozmawiać z niezwykle zabieganym i zarobionym po szyję Mariuszem Dudą, którego postać jest dobrze znana fanom progresywnych, folkowych, etnicznych, a od niedawna również elektronicznych dźwięków. W naszej rozmowie poruszyliśmy głównie kwestię ostatniego solowego albumu AFR AI D, ale wykonaliśmy też kilka przeskoków w przeszłość i przyszłość. Zapraszam do lektury obszernego wywiadu, pełnego ciekawostek i przemyśleń, będącego jednocześnie dowodem na to, jak wiele mój Gość ma planów i pomysłów, a jak mało czasu, by odsapnąć.

Błażej Obiała: Cześć Mariuszu, cieszę się, że udało nam się spotkać. Jak przygotowania do nadchodzącej trasy?

Mariusz Duda: Jak to zwykle bywa – połączenie ekscytacji i stresu. Stres, bo dużo pakowania i lotów. Jednego i drugiego nienawidzę. Ekscytacja, bo nowe kraje do odwiedzenia i generalnie jesteśmy przed samym początkiem trasy, która potrwa aż do wielkiego finału na warszawskim Torwarze 1 czerwca 2024.

BO: Progresja, która współorganizuje tegoroczny koncert Riverside na Torwarze, obchodziła w ubiegłym roku swoje 20-lecie. Jakie to dla Ciebie uczucie pojawić się w klubie, w którym 20 lat temu zaczynało swoją historię Riverside? Pamiętać siebie z tamtych czasów, wiedząc, gdzie udało Ci się dotrzeć dziś?  

MD: Och, jestem na tym etapie, że takie jubileusze przypominają mi tylko o brutalnym upływie czasu i trochę dołują (śmiech). Z jednej strony cieszę się, że udało się dotrwać do tych lat, z drugiej ogrania mnie smutna refleksja, że za chwilę minie kolejnych 20. Ale powiem ci, że jak tak sobie patrzę na Progresję, co temu klubowi i Markowi Laskowskiemu udało się do tej pory osiągnąć, to smutek znika i jestem bardzo dumny. Gdy patrzę na swoje dokonania i płyty, które udało mi się stworzyć, też nie mam powodów do narzekań, więc generalnie cieszę się, że zostały jakieś ślady, bo wtedy upływ czasu nie boli.

BO: Powiedziałeś, że zaraz upłynie kolejne dwadzieścia lat, ale patrząc optymistycznie, to czas, w którym będziesz mógł zrealizować kolejne kapitalne albumy, z których będziesz dumny mimo osiągnięcia 60-tki.

MD: Nie zamierzam przestać tworzyć muzyki, natomiast na tę chwilę nie wiem, w którym z muzycznych światów będę się realizował najbardziej. I nie wiem, jaka będzie częstotliwość tworzenia nowych rzeczy, ale zdecydowanie nie zamierzam przestać.

BO: Zarówno fani, jak i ja też tego nie chcemy. Pozostaje życzyć tylko, aby weny nigdy nie zabrakło i żeby zdrowie dopisywało, bo myślę, że na nowe materiały czeka szerokie grono odbiorców.

MD: To miłe, dziękuję. Na tym etapie przestaję jednak dbać o szerokie grono odbiorców. Inaczej. Nie myślę pod tym kątem. Dowodem na to niech będzie moja elektronika. Doskonale zdaję sobie bowiem sprawę, że realizacja w muzycznym świecie numer trzy może nie przypaść do gustu np. fanom świata Riverside czy Lunatic Soul. Wiem, że ten EL-trip jest przede wszystkim niszowy, ale potrzebowałem go, by poukładać sobie w głowie pewne rzeczy. Po ponad dwudziestu latach muzycznej aktywności nauczyłem się bowiem, że oczekiwania innych są ważne, ale przede wszystkim ważne jest, aby spełniać się wewnętrznie i realizować swoje potrzeby. Nie to, że teraz na nowo odkrywam Amerykę i że wcześniej tego nie robiłem. Jednak teraz będę robił to częściej. 🙂

BO: Twój EL-trip jest niszowy, ale jednak trzecia nominacja do Fryderyka za solową elektronikę jest.

MD: Pewnie zgłaszających się w kategorii muzyka elektroniczna było dużo mniej (śmiech). Ale to prawda, po „Lockdown Spaces” i „Interior Drawings” nominację otrzymało również „AFR AI D”. 

BO: A Riverside otrzymało za „ID.Entity”. Dwie nominacje do Fryderyka za 2023 rok. 

MD: Tak wyszło. To był intensywny rok. 

BO: Jest czego gratulować. Rozmawialiśmy przy okazji jubileuszu Progresji o dawnych czasach. Zostańmy tu jeszcze na chwilę. Jak wspominasz Gitariadę z 1993 roku, w czasie której poznałeś Maćka Mellera?

MD: 1993? (śmiech). O rety. No dobrze. Pamiętam, że na tej Gitariadzie grał Quidam i zrobił na mnie wielkie wrażenie, gdyż naprawdę dobrze to wszystko brzmiało. Grali bardzo profesjonalnie, w porównaniu do mojego prog-punkowego Xanadu. To było bardzo dostojne granie. Ten pierwszy skład z Emilią miał w sobie coś magicznego. Ja z kolei z Xanadu byłem w rozklekotanej wersji trzyosobowej. Grałem na jednych klawiszach prawą ręką, na drugich lewą robiłem ścieżki basowe i do tego jeszcze śpiewałem. Oprócz mnie był jeszcze perkusista Hubert Murawski i gitarzysta Tomek Jabłoński. To było ciekawe muzycznie, ale na pewno nie tak majestatyczne i poukładane jak Quidam. Faktycznie, to był moment, kiedy poznałem Maćka, ale potem nasz kontakt nie był jakiś super częsty. Dopiero gdy narodziło się Riverside, zaczęliśmy sobie przypominać o sobie i o tym, że w czasach Gitariady było sporo progresywnego grania. Myślę, że warto to podkreślić, bo nie wszyscy o tym wiedzą, że te progresywne rocki zaczęły się u mnie już tak dekadę przed Riverside. I nad pewnym stylem muzycznym pracowałem już w czasie istnienia Xanadu, i później, w 2001 roku rozwinąłem go w Riverside. Zaryzykuje stwierdzenie, że gdyby nie było Xanadu – nie byłoby i Riverside. Mimo, wiadomo, oczywistego wkładu innych muzyków, bo tego nie deprecjonuję.

BO: A masz kasetę “Najdalszy Brzeg”? (Xanadu, przyp.red.)

MD: Mam, ale jej nie słucham (śmiech).

BO: Zmienię teraz trochę kierunek rozmowy, który doprowadzi nas za moment do AFR AI D. Czytałeś Harry’ego Pottera? Już tłumaczę, skąd pytanie. Słuchając wszystkich twoich muzycznych światów, pojawiło mi się w głowie skojarzenie, że każdy z nich jest horkruksem, który przechowuje cząstkę Twojej muzycznej duszy. Przywołując nieco humorystycznie twierdzenie, że dusza ludzka waży 21 gramów, powiedz, czy czujesz, że twoja dusza po wydaniu tylu albumów jest lżejsza czy cięższa?

MD: Z pewnością każdy z albumów zawiera jakąś cząstkę mojej duszy, więc podchodząc do tego w ten sposób, dusza, którą mam przy sobie powinna być teraz lżejsza, bo – co by nie mówić – trochę jej już jednak rozdysponowałem. 🙂 Najlepsze, że im więcej tworzę, tym bardziej czuję potrzebę silniejszej stymulacji i dostarczania sobie nowych bodźców. Stąd i różne muzyczne światy. Sam temat tworzenia wprowadza mnie bowiem w stan narkotyczny i być może gdybym poświęcił więcej czasu na przygotowanie moich płyt, to poziom satysfakcji byłby jeszcze wyższy. Niestety zawsze związana jest z tym presja i wyścig z czasem, bo… dedlajny. Chyba tylko trzy płyty w swojej karierze robiłem bez pośpiechu, debiut Riverside, piąty album – Songs i ostatni Lunatic, przy którym pomogła mi pandemia i wszystko się w końcu w cholerę zatrzymało.

BO: Presję czasu najlepiej oddaje tworzenie materiału na ID.Entity, prawda?

MD: Oj tak, tam było już za mocno i na pewno więcej tego nie powtórzę. Nagrywanie tej płyty to był jakiś karkołom. Byłem pomiędzy jednym dedlajnem a drugim. Nie dało się ani wcześniej zacząć, ani później skończyć. Tak się niestety dzieje, kiedy grasz w zespole mocno koncertującym. Wiadomo, trzeba zarabiać pieniądze i zaraz uciekać na kolejną trasę. Nie wiem jednak, czy koncertowa promocja „ID.Entity” nie będzie dla mnie przełomem. Bo, przyznaję, męczy mnie to ciągłe granie koncertów i chyba będę apelował o zmniejszenie ich ilości. Proces twórczy jest dla mnie równie ważny i jednak chciałbym coraz więcej czasu spędzać w studiu bez tzw. ciśnienia, że zaraz trzeba studio kończyć, bo trzeba gdzieś jechać. 

BO: Pomówmy teraz o głównym temacie, czyli najświeższym albumie – AFR AI D i towarzyszących mu okolicznościach. Wspomniałeś na spotkaniu autorskim w Gdyni, że tego typu spotkania są rzadkością. Artyści spotykają się z fanami na koncertach, ale raczej nie osobno po to, by opowiadać o płycie. W Twoim przypadku było inaczej. Czy masz jakieś jedno wyraźne wspomnienie z całej tej minitrasy?  

MD: Co mi się bardzo spodobało po tych spotkaniach, to opinie uczestników, że zwyczajnie nie spodziewali się tak przyjemnej formuły. Z pewnością była to zasługa Kamila Wicika, który te spotkania prowadził, być może też tego, że nie skupiały się one wyłącznie wokół AFR AI D, ale pojawiały się i wątki związane z Riverside i Lunatic Soul. Cieszę się, że był tak świetny odbiór i z pewnością będę takie spotkania powtarzał przy najbliższych okazjach.

BO: Wspomniałeś, że proces twórczy i historia za nim ukryta są dla ciebie niezwykle ważne. Czy w czasie prac nad AFR AI D zagłębiłeś się w jakiejś tematycznej literaturze, czy postawiłeś na otwartość bez bazowania na książkach?

MD: Kupiłem sobie kilka książek o sztucznej inteligencji, typu Życie 3.0 albo Sztuczna Inteligencja 2041, ale stoją na regale w dalszym ciągu nieprzeczytane. Słuchałem natomiast sporej ilości podcastów i materiałów na YouTube i dotarły do mnie dwie narracje. Pierwsza z nich należała do profesora Andrzeja Dragana, wieszczącego kasandryczne wizje zagłady, że AI nas totalnie zdominuje, druga pochodziła od profesor Aleksandry Przegalińskiej broniącej tezy, że sztuczna inteligencja będzie tylko kolejnym narzędziem użytym przez człowieka, który pomoże nam pewne czynności robić szybciej i taniej. Te dwie narracje wpłynęły na mój ogólny pogląd na temat lęku przed AI i nie ukrywam, bliżej mi do sposobu myślenia profesor Przegalińskiej. AI raczej nie przejmie nad nami kontroli bez udziału czynnika ludzkiego. Nie przewiduję szybkiego pojawienia się Ultrona (śmiech).

BO: A masz jakiekolwiek obawy związane z rozwojem sztucznej inteligencji?

MD:  Coraz lepsze filmy i zdjęcia tworzone przez AI mogą doprowadzić do coraz większej dezinformacji i manipulacji, którą ktoś będzie mógł wykorzystać przeciwko nam, aby osiągnąć zyski polityczne i finansowe. Teraz jeszcze odróżnisz, co jest AI, a co nie, ale za jakiś czas już nie będzie to takie łatwe i w jednej chwili będziesz mógł, używając tych narzędzi, na przykład zniszczyć komuś karierę. Co idzie w kontrze do tak dynamicznego rozwoju AI, to fakt, że ludzie są bardziej świadomi tego, jak AI działa. Coś jak z mediami społecznymi. Już wiemy, że robią nam z głowy niezłą sieczkę. I wszystko jest kwestią wyboru i indywidualnego dozowania. Niestety nie zawsze jesteśmy w stanie wyłączyć wtyczkę z prądu, rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Pewne sprawy zaszły już za daleko, że nie wszystkich zwyczajnie na to stać.

BO: Bez prądu mógłbyś jednak tworzyć kolejne albumy na klawiszach bezprądowych.

MD: Raczej wybrałbym gitarę akustyczną. Szczerze mówiąc, cieszę się, że ten mój elektroniczny świat powstał, bo przez te trzy lata nabrałem dystansu do gitary, a teraz ta radość z jej używania wróciła.

BO: Mając na względzie tempo rozwoju sztucznej inteligencji, nie czujesz lęku przed faktem, że za jakiś czas do tworzenia muzyki, na przykład elektronicznej, człowiek nie będzie już potrzebny, bo algorytmy zrobią tę samą pracę w zdecydowanie krótszym czasie? 

MD: Nie wydaje mi się, żeby to było dobre czy interesujące. Więc lęku nie czuję. Myślę, że do tworzenia muzyki, tak samo jak i do tworzenia filmów czy innych form sztuki, zawsze będzie potrzebny czynnik ludzki. W przeciwnym razie wyjdzie z tego zwykły bezduszny produkt, coś jak wyrób czekoladopodobny. 

BO: Wróćmy jeszcze do AFR AI D. Bez ogródek powiem, że gdy “Bots’ Party” miało swoją premierę jako singiel, nie przypadło mi zrazu do gustu, ale gdy zobaczyłem robociki w teledysku, to sytuacja się mocno zmieniła. Ten klip jest niesamowity. Opowiedz o twojej współpracy z Tomaszem Pulsakowskim i Klaudią Czarnecką.

MD: Z Tomkiem Pulsakowskim współpracuję od 2014 roku. Zaczęliśmy od trailera Lunatic Soul – Walking on a Flashlight Beam. Tomek bardzo ceni sobie moją twórczość i zawsze chętnie mi pomaga, kiedy poproszę go o współpracę. Ufamy sobie pod względem naszych wizji, zresztą współpraca z innymi artystami powinna na tym polegać. I ostatnio tylko na takich współpracach mi zależy. Zamarzył mi się więc pewnego dnia teledysk z robotami w stylu NieR Automaty. Widziałem oczami wyobraźni, że będzie tam serwerownia i chodzące po niej roboty, i że na samym końcu spotkają się na jednej wielkiej imprezie. I Tomek przy pomocy Klaudii zrealizował mój zamysł idealnie. 

BO: Powiedziałeś, że zależy ci na osobach, którym ufasz i które ufają tobie. Z duetem Magdą i Robertem Srzednickimi ze studia Serakos pracujesz od dawna i chciałbym zapytać – w kontekście AFR AI D, ale nie tylko – na ile ostateczne brzmienie albumu pokrywa się z twoją wizją, a na ile jest to eksperyment i dialog między wami?

MD: Wszystkie moje płyty to głównie moje wizje. Sam wymyślam, co ma się na nich znaleźć, w jakiej kolejności, z jakim instrumentarium, z jakim przesłaniem. Magda i Robert pomagają mi te wizje współrealizować, konsultować, pomagają z uzyskaniem ostatecznego brzmienia. Dlatego zawsze z przyjemnością wpisuję ich jako współproducentów płyt. Tworzymy taki trzyosobowy tandem już od bardzo wielu lat. Rzecz się tyczy głównie jednego wątku – mnie się od samego początku nie chciało siedzieć za gałkami, dziubać w tych wszystkich pluginach, patrzeć na mierniki i sprawdzać poziom częstotliwości basów. Od tego powinno być ludzie, którzy się lepiej na tym znają. I Magda z Robertem znają się lepiej. Poza tym łączy nas to samo pokolenie. Znają mnie. Wiedzą, co lubię i jak lubię. Oczywiście, że mógłbym realizować większość w domu, ale wyjście do studia jest dla mnie niezwykle ważne. To też jest jakiś rytuał. Wyjście z domowych pieleszy. Jakaś kultura tworzenia. Poza tym, proponując kilkanaście pomysłów i patrząc na ich reakcje, widzę, co może być lepsze, a co wymagające jeszcze przemyślenia. Państwo Srzedniccy są dla mnie pierwszym filtrem tego, co tworzę. Ciekawostką jest jednak fakt, że akurat „AFR AI D” to pierwsza płyta, skomponowana w 80% na moim komputerze. Z braku czasu nie była to długa sesja (śmiech) W studio Serakos jednak nasyciliśmy brzmienie, pododawaliśmy nowe ścieżki i efekty. Potem Robert Szydło, już w innym miejscu, bardzo fajnie to wszystko zmasterował.

BO: Tworząc na komputerze demówki nowych albumów, robisz kopie zapasowe?

MD: Ludzie dzielą się na tych, co robią backupy i na tych, co dopiero mają taki zamiar, ja zaliczam się do tej drugiej grupy (śmiech). Ale kiedyś przejdę do tej pierwszej. A tak na serio, moje „demówki” to w większości szkice na dyktafonie w telefonie. Najczęściej ogrywane w głowie. Dopiero później idę do studia sprawdzić, czy te pomysły działają, czy nie. Backup robimy więc już tam (śmiech). Wiem z autopsji, że wszystkie demówki robione w studiu Serakos ostatecznie stają się albumami z połową brzmień z demo. Wiadomo, że najważniejsza jest podmianka języka “norweskiego” na angielski. Chociaż powiem ci, że na przykład w utworze “Navvie” to moje norweskie śpiewanie miało być zamienione na angielskie, ale ostatecznie zostało tak jak na demo. Za dobrze to wyszło.

BO: Mam pomysł, spróbuj kiedyś wydać album z piosenkami, ale śpiewany po “norwesku”, co Ty na to?

MD: To jest bardzo dobry pomysł, myślałem o nim kiedyś. I może kiedyś tak zrobię. Tak naprawdę takich utworów mam całkiem sporo –  ale do tego potrzebna jest specyficzna formuła. Taka lunaticowa albo riversajdowa z pierwszej trylogii. Bo przecież w Riverside też tak śpiewam. Niektórzy zastanawiają się na przykład, jaki tekst jest na końcu “The Curtain Falls” lub pod koniec “Ultimate Trip”. No właśnie żaden, to jest bardziej zabawa słowem. Wiesz, gdybyś zrobił album z muzyką eksperymentalną, to takie śpiewanie jest okay, ale wyobraź sobie normalne piosenki do radia z norweskim śpiewaniem (śmiech). To już byłoby zabawne. Przegięte i zabawne.

BO: Na „AFR AI D” mamy utwór o tytule “Good Morning Fearmongering”. Czy strach jest dobrym produktem marketingowym? Dobrze się sprzedaje?

MD: Wszyscy doskonale wiemy, że najlepiej sprzedają się złe wiadomości. Nikogo nie interesują dobre informacje, bo dopiero jak na świecie wydarza się coś złego, to zainteresowanie takimi treściami rośnie. Dlatego programy informacyjne wciąż karmią nas masowo nową wojną, kataklizmami czy zawirowaniami politycznymi.

BO: Riverside jest formułą rockową, Lunatic Soul etniczną i folkową. Czy po wydaniu AFR AI D czujesz, że ta formuła elektroniczna nabrała ostatecznych kształtów, czy nadal to strefa poszukiwań?  

MD: Na płycie AFR AI D zbliżyłem się odrobinę do tego, co proponowałem w ramach Eye Of The Soundscape (Riverside) czy Fractured (Lunatic Soul) i to jest ta moja elektronika, którą zawsze grałem. Przy trylogii lockdownowej odrzuciłem rockowe klimaty, bo chciałem mieć czystą formę, ale niewątpliwie elektronika plus gitary to kierunek, w którym dalej będę tworzył, gdyż taka muzyka zwyczajnie daje większą siłę przekazu. No chyba że znowu wrócę do klimatów typu „Lockdown Spaces” i tym razem nagram album w całości oparty na brzmieniach ZX Spectrum, to gitary nie będą potrzebne. Ale nie wiem, czy komukolwiek taki album będzie potrzebny. Już lepiej te radiowe piosenki po norwesku (śmiech). Swoją drogą chciałbym usłyszeć wspólne śpiewanie z publicznością takich piosenek.

BO: Myślę, że cichy szept znany z koncertów Riverside się przyjął, to i z tym nie byłoby problemu.

MD: Pamiętam czasy Xanadu i festiwal w Węgorzewie, na którym do jednego z utworów nie napisałem tekstu i śpiewałem go klasycznie po norwesku. Podobnie w czasie koncertu Meller Gołyźniak Duda w Inowrocławiu zaproponowaliśmy nowy utwór, w którym też śpiewałem po swojemu, bo nie miałem głowy do napisania tekstu (śmiech). Cóż, była we mnie swego czasu dusza buntownika anarchisty, dla której nie wszystko musi być takie idealne, czego najlepszym przykładem może być moje niedawno wrzucone zdjęcie z koncertu, na którym klawisze leżą na statywie zrobionym z dwóch gitarowych futerałów 

BO: Opuszczając kontekst AFR AI D, mam do Ciebie jeszcze dwa pytania. Najnowszy Lunatic Soul – opowiesz coś o nim, czy jeszcze za wcześnie, by zdradzać fabułę?

MD: To będzie ostatnia płyta z cyklu. Na osi fabularnej całej historii rzecz będzie się działa po Fractured i przed Walking on a Flashlight Beam. Muzycznie – cóż, ostatnio Robert rzucił w studiu coś w stylu: „Wraca stary dobry Lunatic!”. Nie wiem co to oznacza. Może płytę LS, na którą wiele osób czeka od dawna? 🙂 Na pewno jedno się nie zmieni – materiał będzie zróżnicowany, będzie próbował zespolić wszystkie lunatikowe płyty i połączyć wiele kropek i… już wiem na pewno, że… będzie to najdłuższy lunatyczny album. 

BO: Planujesz spotkania autorskie, takie jak w przypadku AFR AI D?

MD: Tak, zdecydowanie. Te spotkania były rodzajem testu, czy taka forma się przyjmie. Nie ukrywam, byłoby miło je powtórzyć.

BO: Ostatnie krótkie pytanie. Kiedy ukażą się notatki z wyprawy, które powstawały w czasie trasy ID.Entity?

MD: W sensie w formie książki? Nie wiem czy w ogóle, ale może? Może gdy skończy się trasa promująca ID.Entity? Myślę, że wtedy się za ten temat zabiorę. Tak w ogóle to pisząc te notatki, nie chciałem tworzyć zwykłego reportażu zdarzeń, starałem się, by opowiadały też o Riverside i o mnie. I jeśli kiedykolwiek się ukażą, to będzie mi zależało, by była w nich zawarta nie tylko historia trasy, ale też jakieś refleksje o całym tym moim/naszym muzycznym życiu w drodze.

BO: Mariuszu, bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas i za naprawdę miłą i ciekawą rozmowę. W związku ze zbliżającymi się Świętami, życzę tobie i twoim bliskim wszystkiego dobrego, a także realizacji zamierzonych planów. Do usłyszenia!

MD: Dziękuję również! Pozdrawiam wszystkich czytelników serwisu Zew Kultury :))


Rozmawiał: Błażej Obiała

Media społecznościowe Mariusza Dudy:

www: https://mariuszduda.md/

Facebook

Instagram