Moim pierwszym tekstem na łamach Zewu była recenzja płyty chińskiego zespołu Default. Starałem się w niej opowiedzieć trochę o tym, jak różnorodna jest azjatycka scena muzyczna i że można w niej znaleźć coś kompletnie innego, czego próżno szukać w innych częściach świata. Postanowiłem więc znów zabrać Was w podróż do Azji, ale tym razem do Korei Południowej. Zapraszam wszystkich na peron, bo Hopetrain to Universe artysty Yo właśnie odjeżdża.
Ten album brzmi kosmicznie. Mnóstwo nakładających się ścieżek, wręcz niezdrowe ilości reverbu sprawiają, że chcąc nie chcąc przenosimy się do świata przedstawionego na okładce. Jest ona kolażem i wygląda, jakby ktoś powycinał obrazki pociągów i planet z różnych gazet, a następnie przykleił je w losowych miejscach na kartce. Słuchając albumu właśnie tak to sobie wszystko wyobrażam. Pociąg pędzący przez przestrzeń kosmiczną, z okien którego możemy podziwiać inne planety i gwiazdy.
To, co najbardziej trafiło do mnie paradoksalnie nie jest związane stricte z muzyką, a z samym Yo (muzyka też jest świetna, ale do tego tematu wrócę później). To zwykły student, który komponuje piosenki od najwcześniejszych lat swojego dzieciństwa. W wywiadzie udzielonym dla serwisu Poclanos stwierdził, że Hopetrain to Universe jest dla niego bardziej kompilacją niż pełnoprawnym albumem. A konkretnie zbiorem piosenek, które napisał na przestrzeni ostatnich siedmiu lat. Generalnie cały wywiad daje nam całkiem dobry obraz jego osoby i tego, jak podchodzi do swojej muzyki. Widać, że jest ambitny, ale z drugiej strony to także zwyczajny student, który chodzi na zajęcia. Tę zwyczajność widać po jego koncie na Instagramie, na którym wstawia zdjęcia, które można by spokojnie umieścić na swoim prywatnym profilu, a on wybrał do tego konto, gdzie umieszcza też swoją muzykę. To dla mnie definicja autentyczności. Nie ma tutaj jakiegoś wydumanego ego, tylko skuteczne skrócenie dystansu między artystą i odbiorcą.
Tę autentyczność słychać też w muzyce. Yo we wspomnianym już wcześniej wywiadzie wspomina o artystach i płytach, które go zainspirowały. Mówi o The Velvet Underground, Davidzie Bowiem, Slint czy Parannoul. To dość różnorodna mieszanka, ale wszystko to słychać! To tak, jakby ktoś wziął pojedyncze cechy tych artystów i połączył w jedną całość. Brzmienie kojarzące się latami siedemdziesiątymi, dziwne, sliintowskie akordy i ściany dźwięku charakterysyczne dla Parannoul. Wiadomo, że to dopiero debiut i niektóre piosenki troszkę się dłużą, ale moim zdaniem ta płyta to znakomita zapowiedź tego, co Yo może zaproponować nam w przyszłości. Zawsze mnie cieszy, gdy artyści są wiarygodni i autentyczni w swoich inspiracjach, które są słyszalne, ale to twórca ma być na pierwszym planie. I tak właśnie jest w przypadku Hopetrain to Universe.